czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 5

 Do niedawna nie zdawałam sobie sprawy jak ulotne jest życie. Wystarczy jeden strzał by je sobie odebrać. Kilka tabletek z alkoholem dawało taki sam skutek. Rodzimy się by żyć, a żyjemy by umierać. Innej możliwości nie ma. Wydawałoby się, że jesteśmy tylko głupimi pionkami na wielkiej szachownicy zwanej życiem. Jednak tutaj nie wygrywa nikt. Pionki nawzajem się zabijają nawet o tym nie wiedząc. Wszystkie zdarzenia to tylko kolejne ruchy w grze. Po co więc żyć skoro kiedyś i tak umrzemy? Jaki sens mam nasza egzystencja skoro to co osiągniemy za życia i tak spocznie z nami w ziemi? Teraz, nie wiedziałam jak mogę sobie odpowiedzieć na te pytania, ale była rzecz, której byłam pewna. Nie boję się śmierci - ona wreszcie pozwala nam odpocząć od tej cholernej rzeczywistości, być może ona jest też początkiem lepszego życia. Niedługo pogrzeb Then'a, a ja nie czuję się na siłach by na niego iść. Wiem, że on by chciał żebym była przy nim gdy on ostatni raz poczuje światło słoneczne. Jest mi ciężko, choć być może nie powinno. Już go nie kochałam, ale była między nami pewna nieprzerywalna więź, z której nie mogłam uwolnić się ot tak. W szkole byłam cieniem siebie, na lekcjach jedynie siedziałam i wgapiałam się w tablice, nie zwracając na nic uwagi. Liz i Kris próbowali mnie pocieszyć, ale mimo że doceniałam ich intencje, ich słowa nie dawały ukojenia.
 - Ej laska, nie możesz się obwiniać o coś takiego. To była wyłącznie jego decyzja, nikt się tego nie spodziewał - powiedziała Liz.
 - Ale mogłam z nim chociaż pogada?, wyjaśnić sobie wszystko... - odpowiedziałam podniesionym głosem.
 - Bez obrazy Sam, ale myślę, że nie mieliście sobie czego wyjaśniać... On cię zostawił i zdradził, nic nie usprawiedliwia jego zachowania - dołączył się Kris.
 - Wiem, ale to i tak nie znaczy, że miałam pozwolić mu zginąć... - po tych słowach zostawiłam ich samych, nie chciałam ciągnąć tej rozmowy, która zmierzała do nikąd.
* * *
 Włączyłem lokalny program informacyjny. Dallas jak każde miasto taki posiadało. Siedziałem na kanapie oglądając poniedziałkowe wiadomości. Robię to jak nie mam nic innego do roboty, jednak nie wykazuję tym zbytniego zainteresowania. Jednak słowa, które dobiegały z telewizora zwróciły moją uwagę.
 - Wczoraj wieczorem w parku blisko szkoły Dallas High School Historic District doszło do samobójstwa. Chłopak, Then Temiz, zabił się, strzelając sobie w głowę. Na miejscu wypadku od razu zjawiła się policja wraz ze służbą zdrowia, jednak stan chłopaka był tak ciężki, że zginął na miejscu. Był on uczniem wcześniej wspomnianej szkoły, chociaż ponad rok temu, został z niej wypisany. Policji nie udało się ustalić przyczyny popełnienia samobójstwa, ale wiemy, że takie przypadki w naszych czasach są coraz częściej spotykane - mówiła jakaś kobieta. - Zapytajmy o szczegóły pana Thomasa Loyda - przed kamerą pojawił się policjant.
 - Jest to skomplikowana sytuacja, bo pan Temiz nie miał oczywistych powodów do popełnienia samobójstwa. Z tego co ustaliła policja wynika, że był bogaty, miał rodzinę i był pogodnym człowiekiem. Nauczyciele z lokalnej szkoły także wypowiadają się o nim w sposób pozytywny. Świadkowie mówią, że usłyszeli strzał w trakcie spaceru po parku. Przy chłopaku była pewna dziewczyna, trzymała go na swoich kolanach i płakała. Ludzie twierdzą, że wbiegła ona do parku zaraz po oddaniu strzału. Była ona taka wstrząśnięta całym wydarzeniem, że nie słyszała co do niej wszyscy mówią. Mamy nadzieję, że niedługo uda nam się ją przesłucha? - następnie wyświetlili jakieś amatorskie nagranie całego zdarzenia. Od razu poznałem dziewczynę, która trzymała na kolanach bezwładne ciało Then'a - od razu wiedziałem, że to Sam.
 Wyłączyłem telewizor i zacząłem chodzić po mieszkaniu. Było kilka minut po 12, Sam mogła mieć jeszcze jakieś zajęcia. Chciałem od razu pobiec do jej akademika i ją pocieszyć, ale na pewno mieszkanie byłoby puste. Stwierdziłem, że zajmę się prośbą mojego kumpla. Nie była to wielka rzecz, miałem po prostu kupić tutaj jakieś żarcie. Od razu zorientowałem się dla kogo, pewnie chciał poznać jakie? specjały Teksasu. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Włożyłem na moje stopy Nike i wyszedłem z domu. Doszedłem do przystanku DART Light Rail i skorzystałem z szybkiego tramwaju, tak sławnego w Dallas. Byłem w centrum miasta po kilku minutach drogi. Chodziłem po spożywczakach, marketach i czymkolwiek gdzie było do kupienia jakieś jedzenie co nie zepsuje się w ciągu 2-3 tygodni. Nawet nie wiedziałem kiedy było koło godziny 15. Pojechałem do domu taksówką. Teraz odczuwałem ból posiadania swojego Lamborghini w naprawie... Układ kierowniczy lekko nawalił więc postanowiłem to sprawdzić. Na szczęście nie było to nic poważnego, bo jutro już go odbiorę. Gdy znalazłem się w mieszkaniu, włożyłem jedzenie do lodówki i do szafek i ponownie opuściłem dom. Ruszyłem piechotą w stronę akademika Sam. Przystanąłem przy parku, w którym wczoraj odegrało się coś niespodziewanego. Popatrzyłem tylko na drzewa, które ponuro pochylały się nad chodnikiem, to miejsce straciło swoją radość. Nie zastanawiając się dłużej przyspieszyłem kroku. Po krótkim czasie byłem już pod drzwiami Sam. Zapukałem lekko, jednak nikt nie odpowiedział. Być może jeszcze jej nie było w domu... Zapukałem powtórnie i drzwi się przede mną otworzyły. Dziewczyna miała podpuchnięte oczy i lekko potargane włosy.
 - Co ty tu robisz Jake? - zapytała.
 - Wiem co się stało wczoraj wieczorem - powiedziałem i wszedłem do środka bez zaproszenia.
 - Ty też? - powiedziała z grymasem na twarzy.
 - Ale co "ja też"?
 - Chcesz mnie pociesza, tak samo jak Liz i Kris.
 - Nie, wiem, że to nic nie da - powiedziałem szczerze, a Sam była zdziwiona. - Jak mój brat umarł też nic nie dawały słowa otuchy.
 - Ja,... Nie wiedziałam - powiedziała i powoli do mnie podeszła.
 - Spoko, niby skąd byś miała wiedzieć? Nie mówiłem ci o tym, nie lubię o tym wspominać nikomu, to dla mnie delikatny temat - zrobiłem pauzę. - Wiem, że teraz jest ci potrzebny ktoś kto wie co czujesz. Ktoś kto nie będzie w kółko powtarzał "będzie dobrze".
 - Mógłbyś opowiedzieć mi o swoim bracie? - powiedziała i usiadła na kanapie.
 - Nie wiem czy cię to zaciekawi... - zająłem miejsce obok Sam.
 - Proszę, to pozwoli mi się oderwać od myślenia o Then'ie.
 - No dobrze... Mój brat zmarł kiedy miałem 15 lat, po jego śmierci zacząłem jeździć na desce. Deskorolka była jego największą pasją, więc mi o nim przypomina. Gdy wskakuje na deskę, czuję jakby on nadal był przy mnie. Od razu przypomina mi się jak kiedyś, gdy miałem jakieś 8-9 lat, nauczył mnie podstaw jazdy na desce. Nie wciągnęło mnie to za bardzo, ale teraz... To jest coś co pozwala mi oderwać się od wszystkich problemów. Umarł w wieku 20 lat. Pamiętam jakby to było dziś, pamiętam jak wrócił do domu uśmiechnięty i dumny z siebie, bo dostał pracę jako opiekun na jakimś letnim obozie gdzie miał uczyć dzieciaki jazdy na desce. Tego samego dnia wybrał się gdzieś z kumplami na miasto, jednak już nie wrócił do domu. Został potrącony przez auto, zmarł na miejscu - przerwałem, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Byłem bardzo zżyty z moim bratem, wiadomo, często się kłóciliśmy, ale byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi.
 - Tak mi przykro... - poczułem jak mała dłoń Sam lekko ściska moją.
 Spojrzałem w jej oczy i uśmiechnąłem się lekko, choć pewnie nie do końca mi to wyszło. Życie jest niesprawiedliwe - zabiera nam osoby, które tak kochamy.
* * *
 Stałam na cmentarzu. Gdyby nie Jake pewnie by mnie tu nie było. Powiedział, że powinnam być przy Then'ie. W poniedziałek pocieszał mnie aż do wieczora, we wtorek poszedł ze mną na przesłuchanie, a teraz stał obok mnie będąc dla mnie wsparciem.
 - Wszystko ok? - zapytał z troską.
 - Tak, dzięki - odparłam i spojrzałam na niego uśmiechając się blado.
 - Zebraliśmy się dziś tutaj, ponieważ Then Temiz - kochający syn, wnuczek, a także rzetelny uczeń, odszedł z tego świata - zaczął ksiądz. Msza trwała niecałą godzinę, a następnie wszyscy zebrani udali się za karawaną z trumną. - Pomimo, że Then już nie żyje, wspomnienia o nim w naszych sercach pozostaną żywe. Zapamiętamy go nie tylko jako kogoś bliskiego, ale także jako dobrego człowieka, który gotowy był wyciągnąć do każdego pomocną dłoń. Niech spoczywa w pokoju - po tych słowach wszyscy ze mną włącznie podeszli do miejsca pochówku Then'a i położyli tam kwiaty. Wśród tłumu rozpoznałam rodziców Then'a. Jego tata otaczał ramieniem jego mamę, która płakała rzewnie od samego początku tej okropnej ceremonii. Było mi jej naprawdę żal. Sama także płakałam, ale nie do takiego stopnia. Postanowiłam złożyć im kondolencje, nie miałam odwagi zrobić tego wcześniej. Powiedziałam Jake'owi żeby chwilę na mnie poczekał i podeszłam do dwójki ludzi.
 - Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
 - Cześć, Sam. Dziękuję, że jesteś, Then by się ucieszył - na twarzy 40-to kilko latka pojawił się nikły uśmiech, jednak jego oczy były przepełnione smutkiem.
 - Bardzo mi przykro z powodu Then'a. Skoro dla mnie jest to trudne, dla państwa jest nie do zniesienia. Moje kondolencje - po tych słowach mama Then'a na mnie spojrzała.
 - To przez ciebie on nie żyje, to ty jesteś winna jego śmierci, przebrzydła smarkulo! - wykrzyczała mi w twarz drobna kobieta, zwracając uwagę innych ludzi, także Jake'a, ale ruchem dłoni kazałam mu zostać tam gdzie jest. - Jak mogłaś? Myślałam, że go kochałaś! 
 - Bo kochałam, dopóki mnie nie zdradził - powiedziałam, próbując powstrzymać łzy, które wzbierały do moich oczu.
 - Zastanów się co ty mówisz, gówniaro. Mój syn nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.
 - Przykro mi, że nie znała pani własnego syna.
 - Rozszarpie cię mała jędzo! Zabiłaś mojego kochanego synka, mojego aniołka, zabrałaś mi go na zawsze! - w tej chwili matka Then'a chciała się na mnie rzucić, ale jej mąż ją powstrzymał.
 - Przepraszam za jej zachowanie, nie umie racjonalnie wytłumaczyć powodu śmierci Then'a, to przez to tak się zachowuje - powiedział ojciec Then'a przepraszająco.
 - Rozumiem, nic nie szkodzi - w tej chwili obok mnie znalazł się Jake, pewnie zaalarmowało go zachowanie tej szajbuski.
 - Jak śmiałaś przychodzić na pogrzeb mojego syna, jeszcze z tym chłopakiem, szybko się pocieszyłaś ty dziwko! - znowu zaczęła krzyczeć ponownie zwracając na nas uwagę pozostałych żałobników.
 - Lepiej już idźcie, miło było cię widzieć Sam, do widzenia - powiedził? na odchodnym ojciec Then'a. Szybko oddaliłam się wraz z Jake'iem w stronę jego samochodu, za sobą słysząc same obelgi pod moim adresem. 

 - Boże, pierwszy raz przytrafiło mi się coś takiego... - powiedział Jake.
 - Ale najgorsze jest to, że ona miała racje. Zabiłam go - z moich oczu popłynęły łzy, które tak długo powstrzymywałam. Instynktownie wtuliłam się w tors Jake'a i pozwoliłam łzom płynąć.
 - Hej, nie możesz tak myśleć, założę się, że jego matka musiała go wyniszczyć do reszty. Nie pozwól na to aby jakaś psycholka narzucała ci zdanie. Cii, będzie dobrze - chłopak przytulił mnie do siebie i zaczął głaskać po plecach. W tej chwili poczułam się bezpiecznie, poczułam, że może w końcu wszystko wróci do normy.
* * *
 Piątek, koniec roku szkolnego, dyskoteka. Po ostatnich zdarzeniach myślałam, że będą mnie prześladowały wyrzuty sumienia, ale jednak od czasu gdy sobie coś uświadomiłam, zaczęłam ponownie normalnie funkcjonować. Kilka dni temu zorientowałam się, że Then już mi wybaczył, jeszcze zanim umarł. Powiedział, że mnie kocha, a nie można kochać kogoś komu nie wybaczyło się jego win. Bynajmniej chciałam tak myśleć, bo to pozwalało mi żyć z czystą kartą. Ubrałam się i czekałam aż przyjdzie po mnie Liz, oczywiście z Kris'em, bo oni są nierozłączni. Zwykle nie wkładam korali, ale na koniec roku zrobiłam wyjątek. Wyglądałam dość elegancko, włosy upięłam w luźnego koka, a na powieki nałożyłam delikatny, brązowy cień i tusz na rzęsy. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
 - Gotowa na ostatni apel w tej szkole? - przywitał mnie Kris.

 - Nawet nie wiesz jak długo na to czekałam - powiedziałam i przytuliłam ich na przywitanie.
 - Już czas aby po raz ostatni przekroczyć próg tego budynku - dodała Liz.
 - No to moje drogie panie, ruszamy! - powiedział chłopak mojej przyjaciółki i objął nas obie w pasie, po czym ruszyliśmy dziarskim krokiem w stronę wyjścia z akademika śmiejąc się w głos.
 Dotarliśmy w samą porę na apel, szybko ustawiliśmy się koło naszych rówieśników i czekaliśmy na rozpoczęcie uroczystości. Oczywiście na początku odśpiewaliśmy hymn narodowy, w 2011 roku chłopaki z BTR zrobili to o wiele, wiele lepiej niż my, ale nie ważne. Potem wszyscy nauczyciele wygłaszali swoje mowy, jednak najbardziej wzruszyła mnie mowa mojej nauczycielki od biologii.
 - Dziś widzimy się w tej szkole po raz ostatni. Pomimo wszystkich problemów, którym stawialiśmy czoła, udało się wam wszystkim dobrnąć do końca. Niestety czy stety, chyba wszyscy nauczyciele się ze mną zgodzą, że będziemy za wami tęsknić. Nigdy nie zapominajcie o tym, że jesteście wspaniali, może nie doskonali, ale gotowi dążyć do doskonałości. To w was cenie. Nigdy się nie poddajecie i uparcie dążycie do celu. Bądźcie tacy jacy jesteście teraz, a na pewno zajdziecie daleko. Dziękuję za wszystkie nasze lata współpracy, jesteście niezwykli - na koniec przemówienia nauczycielka aż się popłakała, na co wszyscy zawtórowali brawami, a ona tylko uśmiechnęła się przez łzy. Pozostałe przemowy nie były warte wspomnienia. Polegały głównie na wymienianiu naszych wad i na końcu stwierdzeniu, że dzięki nim jesteśmy sobą. Wszystko jednak odbyło się w miłej atmosferze i po raz pierwszy nauczyciele zachowywali się jak normalni ludzie, z którymi dało się porozmawiać o normalnych sprawach nie związanych ze szkołą. Po apelu wszyscy się ze sobą żegnali. Dużo osób płakało, ja też uroniłam łzę gdy żegnałam się z moimi rówieśnikami. Wróciłam do akademika w tym samym składzie co przyszłam na apel. O 18 umówiliśmy się w jednym z najpopularniejszych klubów. Wiem, że Liz z Kris'em mieli gdzieś wcześniej pojechać, więc zgadałam się z Jake'iem, żeby po mnie przyjechał, na co on zgodził się od razu. Na swoim łóżku zostawiłam wszystkie rzeczy który miałam założyć dziś na wieczór, a także na jutro. Wszystkie pozostałe ubrania miałam już spakowane do walizek na jutrzejszy wyjazd. No właśnie wyjazd, tak długo nie widziałam swoich rodziców... Nie zastanawiając się dłużej ubrałam się w to i poszłam do łazienki prostować włosy. Trochę mi to zajęło, pomimo że jedynie końcówki mam podkręcane. Na oczy nałożyłam cień, który przechodził z jasnej szarości w czerń, podkreśliłam oczy delikatną, czarną kreską i nałożyłam tusz na rzęsy. Błyszczyk na usta i gotowe. Wyszłam z łazienki o 17:45 - wiedziałam, że umiem się zasiedzieć w łazience, ale że aż tak? Wyciągnęłam z mojego portfela kilka banknotów, chwyciłam w rękę kluczyki i wyszłam z domu. Przekręciłam klucz w zamku i zaczęłam schodzić po schodach. Na dworzu było ciepło, a słońce jeszcze świeciło. Znajome Lamborghini przykuło moją uwagę, po chwili wysiadł z niego także jego właściciel. Miał na sobie ciemne jeansy, koszulę w paski i Nike. Jak zwykle włosy postawił lekko na żel. Nie ma co, niezłe z niego ciacho.
 - Wow, wyglądasz prześlicznie - powiedział podchodząc do mnie i przytulając na powitanie.
 - Nie przesadzaj, ujdę w tłumie - zaśmiałam się lustrując go wzrokiem. - Też wyglądasz nieźle.
 - Tylko nieźle? Nawet nie wiesz jak zraniłaś moje uczucia - wykonał teatralny gest wbijania sztyletu w serce i uśmiechnął się łobuzersko. Odwróciłam swój wzrok w stronę jego auta.
 - A tak w ogóle czy tu zmieści się choćby jedna walizka? - powiedziałam z grymasem.
 - Nie zaprzątaj tym swojej pięknej główki, Jake wie co robić - poklepał mnie po ramieniu i otworzył mi drzwi od strony pasażera. - A dziś trzeba się zabawić. Skończyłaś szkołe, jest to powód do świętowania.
 - Każdy powód jest dobry - powiedziałam uśmiechając się.
 - To też prawda - pokiwał głową i zamknął moje drzwi.
 W czasie jazdy dałam Jake'owi na przechowanie moje klucze i pieniądze, które wzięłam z domu. Na miejscu znaleźliśmy się po kilku minutach jazdy. Przed klubem kręciło się dużo moich znajomych z roku.
 - Widzę, że nie tylko ja chciałem się dziś zabawić - podszedł do mnie Max.
 - Popraw mnie jeśli się mylę, ale jest tu chyba połowa naszego roku - powiedziałam unosząc brwi do góry.
 - A co ty taka nie w sosie? Nie podobam ci się? - uśmiechnął się (nie)czarująco.
 - No tak jakby. Dopiero teraz to spostrzegłeś? - rzuciłam zirytowana.
 - Nie bulwersuj się, luzik. Ale przyznaj, ze kiedyś ci się podobałem.
 - Nie słyszałeś co powiedziała? Nie podobasz się jej, a teraz robisz wyjazd - powiedział Jake mierząc Max'a krytycznym spojrzeniem.
 - Dobra stary, ale uważaj na nią. Niezła z niej żyleta - powiedział i odszedł śmiejąc się. 
 - Na prawdę nie wierzę, że on jest w moim wieku, zachowuje się jak 12 - letni gówniarz... - powiedziałam.
 - Nie myśl o nim, nie pozwól by zepsuł ci zabawę - odparł Jake i weszliśmy do klubu. 
 Leciał akurat świetny remix piosenki Biebera i nogi same rwały się do tańca.
 - Zatańczymy, proszę - krzyknęłam do Jake'a przez muzykę.
 - No nie wiem - odpowiedział.
 - Oj chodź - wyciągnęłam go na parkiet i zaczęliśmy tańczyć. Pomimo wczesnej pory, tańczyło dużo ludzi więc co jakiś czas na kogoś wpadaliśmy, ale nie przeszkadzało nam to.
Jake okręcił mnie dookoła i przyciągnął do siebie łapiąc w talii. Czas się zatrzymał, a nasze twarzy były bardzo blisko, nasze oddechy przyspieszyły. Po chwili, jednak przerwał tę magiczną chwilę i podniósł mnie na równe nogi, po czym wróciliśmy do naszego tańca. W głowie miałam jednak mętlik, gdy on był tak blisko moje serce przyspieszyło dwukrotnie, a to przecież tylko mój przyjaciel. Zostawiłam to sobie na później, bo nie chciałam zniszczyć sobie wieczoru.
 - Napiłbym się czegoś - krzyknął Jake przez całe otaczający nas huk.
 - Ale przecież jesteś samochodem - odparłam.
 - Proszę, jedno piwo - zrobił słodkie oczka.
 - No dobra, ale mi też masz wziąć - uśmiechnęłam i chłopak poszedł w stronę baru, a ja zaczęłam szukać dwójki naszych przyjaciół. Po chwili znalazłam ich w rogu sali migdalących się.
 - No pięknie nas szukacie - przerwałam im śmiejąc się.
 - O hej Sam, świetnie wyglądasz - powiedziała Liz trochę nieprzytomnie.
 - Niezła imprezka co? - dodał Kris równie skołowany.
 - Niezła, niezła, a wy ją tracicie na całowaniu się. Ruszać się! - popchnęłam ich w stronę baru gdzie spotkaliśmy Jake'a z piwem.
 - Hej, kupisz mi też? Tutaj nie ma zaprzyjaźnionego barmana i mi nie wyda - powiedział Kris.
 - Spoko, ale później, bo barman może coś podejrzewać, ok? - zapytał.
 - Luzik, poza tym nie chodziło mi nawet o teraz, lepiej później jak już się zmęczę - zaśmiał się.
 - Dobra taktyka stary - nigdy nie zrozumiem tych gadek facetów.
 - Tak w ogóle, to mógłbym przejechać się twoim Lamborghini. Zawsze o tym marzyłem - powiedział Kris.
 - Wiesz co to chodź teraz, bo jak później się nastukasz to nie zajedziesz zbyt daleko - chłopaki poszli do samochodu, a ja zostałam z Liz. Odkąd spotyka się z Kris'em nasza przyjaźń osłabła, ale nie mam jej tego za złe.
 - W końcu mamy chwilę, żeby spokojnie porozmawiać - powiedziała Liz i usiadłyśmy przy jednym ze stolików. - Słuchaj, przepraszam, że tak mało czasu spędzamy ostatnio razem, ale nie chcę stracić twoje przyjaźni. Bardzo kocham Kris'a i wydaje mi się, że on mnie także, więc spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. 
 - Spokojnie Liz, ja to rozumiem, kiedy ja miałam chłopaka to też spędzałam z nim więcej czasu niż z tobą, chyba każdy tak ma - powiedziałam.
 - Ale nawet jak byłaś z Then'em spotykałyśmy się więcej niż teraz. Czuje się temu winna, tak nie postępuje przyjaciółka - zwiesiła głowę.
 - Ja nie mam ci tego za złe, cieszę się twoim szczęściem i mam nadzieję, że z Kris'em ułoży ci się jak najlepiej - uśmiechnęłam się szczerze kiedy na mnie spojrzała.
 - A skoro już jesteśmy przy chłopakach... Jake to tylko twój przyjaciel? - spytała podejrzliwie, czemu ona tak dobrze mnie zna...
 - Dzisiaj, gdy tańczyliśmy nasze twarze były bardzo blisko siebie... Miałam ochotę swoje usta zbliżyć do jego i go pocałować, ale... On podniósł mnie na równe nogi. To był tylko moment, ale otworzył mi oczy. Byłam święcie przekonana, że to co do niego czuje to tylko przyjacielska więź, teraz już nie mam takiej pewności... - popatrzyłam na Liz, która z uwagą wysłuchała mojej wypowiedzi.
 - Ale myślisz, że on też coś do ciebie czuje?
 - Właśnie nie wiem i to mnie dobija. Jeśli on traktuje mnie tylko jak przyjaciółkę, to nie chcę mu mówić o moich uczuciach. Nie chcę stracić takiego przyjaciela -powiedziałam szczerze.
 - Ostatnio mówiłaś mi, że razem jedziecie do twoich rodziców, a później do Londynu. Może w tym czasie zorientujesz się jakie są jego uczucia - powiedziała moja przyjaciółka i złapała mnie za rękę. - Jakby co, możesz na mnie liczyć, dzwoń kiedy tylko chcesz.
 - Dziękuję Liz, jesteś kochana.
 - Jeśli już teraz jestem kochana to boję się co powiesz za chwilę - uśmiechnęła się.
 - Gadaj - spojrzałam na nią zdziwiona.

 - Postanowiłam jakoś pod koniec lipca polecieć z Kris'em do Londynu. Planujemy niedługo zabukować bilety.
 - Naprawdę? O boże, Liz, jesteś niezwykła - wstałam z miejsca i przytuliłam moją przyjaciółkę. Pomimo że, teraz może nie miała dla mnie tyle czasu co kiedyś, dalej się o mnie troszczyła, a to chyba najważniejsze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam tej rozmowy

_______________________________________________________________
Przepraszam, że dodaje tak późno. Dlatego w ramach przeprosin napisałam także przebieg dyskoteki, który miał być w następnym rozdziale :) Ma nadzieję, że następny rozdział ukaże się szybciej niż ten, bo w końcu moja wena zaczęła wracać ♥ Ogólnie jestem zadowolona z tego rozdziału, mam nadzieję że Wam również przypadnie do gustu ; * Chciałam Wam wszystkim podziękować za tyle odwiedzin i komentarzy, to wiele dla mnie znaczy <3 Jeśli chcecie żebym informowała Was o nowych rozdziałach napiszcie to w komentarzu ;D Pozdrawiam ; **
Komentarz = Motywacja ♥

12 komentarze:

Anonimowy pisze...

no nareszcie nowy rozdzial!
wiesz ze to kocham♥♥♥♥♥

blablabla pisze...

nareszcie sie doczekałam! jestem tu nowa, ale uwielbiam twojego bloga♥

boski jest!

Rubinaz pisze...

Tak, wiem, przepraszam Was, że wstawiłam dopiero dzisiaj, ale brakowało mi weny. :) Dziękuję Wam za miłe komentarze ♥

Anonimowy pisze...

Świetnie.Pisz szybko kolejny ;)

Anonimowy pisze...

Super blog i ciekawe posty , zapraszam do mnie na
http://bestfrendslmmk.blogspot.com/ . -.-

patrycja pisze...

czekam na następny rozdział !! :3

blablabla pisze...

u mnie na blogu http://smileehappyy.blogspot.com/, pojawił się już 19 rozdział. Zapraszam i przepraszam za spam ;3

Anonimowy pisze...

Ciekawy rozdział! Obserwuję i liczę na rewanż!
czerwona-truskawka.blogspot.com

Bibi Milneaux pisze...

swietny blog :)) fajnie piszesz, szczegolnie podobalo mi sie to na poczatku o zyciu i smierci.. lubię takie przemyslenia czytac.

pozdrawiam

Bibi Milneaux pisze...

: 3

Jasmin Walia pisze...


Good web site its interesting. thank you for sharing….

mobile repairing course fees in delhi
mobile repairing course in noida
mobile repairing course fees in delhi

Danishsingh pisze...

Nice Blog.
sales automation tools
all india database

Prześlij komentarz