niedziela, 24 lutego 2013

UWAGA!!!

Nie wiem kiedy ukaże się kolejny rozdział, bo najnormalniej w świecie nie mam na niego pomysłu... Przepraszam Was, ale nie chcę wstawiać czegoś co będzie do dupy tylko po to "żeby było" ; / Niby mam jakiś zarys tego co mam napisać, ale jak już piszę to to wygląda ch*jowo... ; ( Póki co mam więcej pomysłów na mojego drugiego bloga - Podcięte Skrzydła. Poza tym zauważyłam, że coś mało Was tu jest i to mnie także demotywuje :( Obiecuje Wam jednak, że dalej będę się starała coś napisać ♥ Póki co zapraszam Was na mojego drugiego bloga. Dopiero go zaczynam, ale mam już pomysły na co najmniej 5 rozdziałów ^^ Mam nadzieję, że wybaczycie mi mój totalny brak profesjonalizmu i weny ; (( Czuję się okropnie, ale wolałam Was o tym poinformować, żebyście nastawili się na to, że jakiś czas nic tutaj nie dodam. I jak już tutaj jestem - dodałam zakładkę "SPAM", więc tam dawajcie mi linki do Waszych blogów i informujcie o nowych rozdziałach ;) Obiecuję Wam, że jak wróci mi wena to dodam jednego dnia dwa rozdziały, żeby wynagrodzić Wam ten cały czas oczekiwania ; **
Pozdrawiam i bardzo, bardzo Was przepraszam ; ( ♥

sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 6

 Na przeciwko mnie stał Jake. Powoli do niego podeszłam i położyłam dłoń na jego policzku. Ku memu zdziwieniu wcale jej nie strzepnął, tylko przykrył swoją ręką. Jego dotyk sprawiał, że przechodziły mnie dreszcze. Uparcie wpatrywałam się w jego brązowe oczy i czułam jakby się w nich zagubiła. Chłopak uśmiechnął się łagodnie i swoją drugą dłoń położył na mojej talii i lekko mnie do siebie przyciągnął. To było takie piękne, czułam, że zaraz nastąpi pocałunek, a ja wreszcie dotknę jego idealnych warg... Ale oczywiście się myliłam. Nagle ktoś złapał mnie od tyłu za ramię, odwróciłam się szybko i ujrzałam Then'a. Miała skórę bladą jak trup, a z głowy ciekła mu krew, która barwiła jego podkoszulek na czerwono.
 - Jak mogłaś mi to zrobić? - powiedział z goryczą w głosie.
 - Ja... - zaczęłam, ale nie dał mi skończyć i zakrył moje usta zimną dłonią.
 - To był test, którego nie zdałaś. Myślałem, że naprawdę mnie kochasz, ale jak widać się myliłem - powiedział i rozpłynął się w powietrzu. Odwróciłam wzrok w stronę Jake'a.
 - Ty naprawdę myślałaś, że ktoś taki jak ja jest w stanie ciebie pokochać? - powiedział po czym zaniósł się głośnym śmiechem.
  Usiadłam na łóżku dysząc ciężko. Chwile mi zajęło zanim zorientowałam się, że to był tylko sen. Ale był taki realny... Być może to jakaś przestroga przed tym, że nie mam co liczyć na to, że Jake coś do mnie czuje? Nie wiedziałam co o tym myśleć. Spojrzałam na zegarek w komórce i niechętnie podniosłam się z łóżka. Nie było sensu ucinać sobie krótkiej drzemki, którą i tak za 10 min. przerwałby budzik, poza tym po moim śnie i tak nie chciałam ponownie wracać do krainy Morfeusza gdzie mogła na mnie czekać okropna niespodzianka. Poszłam do łazienki i wzięłam szybki prysznic. Podczas gdy suszyłam włosy zauważyłam, że mam lekko podpuchnięte oczy, to na pewno przez ten cholerny koszmar...
 Wróciłam do pokoju i wyjęłam z mojego podręcznego plecaczka moją kosmetyczkę po czym ponownie znalazłam się w łazience. Nałożyłam korektor pod oczy i przejechałam tuszem rzęsy. Może nie wyglądałam jakbym była wielce wypoczęta, ale już mogłam pokazać się ludziom. Ubrałam się i poszłam do kuchni. Przewidując to, że dziś nie będzie mi się chciało nic robić zrobiłam kanapki już wczoraj. Zjadłam je szybko i napiłam się wody. Sięgnęłam po moją komórkę i wybrałam numer Liz.
 - Halo? - odezwała się w słuchawce zaspanym głosem.
 - Obiecałaś mi, że popilnujesz moich bagaży gdy będę je znosić na dół - przypomniałam jej.
 - No wiem, wiem, za 5 min. będę u ciebie - powiedziała ziewając.
 - Ok, pospiesz się - rozłączyłam się.
 Przeniosłam wszystkie bagaże pod drzwi wyjściowe i czekałam na moją przyjaciółkę. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi, za nimi stała moja przyjaciółka w japonkach, rozciągniętych dresach i męskiej koszulce, pewnie Kris'a.
 - No jestem - powiedziała uśmiechając się.
 - Weź teraz tyle bagaży ile zdołasz, a ja zaraz doniosę ci resztę - poinstruowałam.
 - Spoko - moja przyjaciółka wzięła torbę i jedną z walizek po czym wyszła. Ja w tym czasie założyłam swój plecak i chwyciłam w ręce pozostałą torbę i walizkę. To było wszystko, bo dużo rzeczy powyrzucałam, ponieważ były stare, wynoszone lub najnormalniej w świecie nie podobały mi się. Jeszcze ostatni raz popatrzyłam na swoje lokum. Trzy lata w jednym miejscu, jednak robią swoje. Dziwnie było mi opuszczać to miejsce, wiązało się z nim tyle wspomnień... Zamknęłam drzwi wyjściowe i ruszyłam korytarzem do schodów. Szybko znalazłam się przed budynkiem i podałam Liz resztę mojego bagażu.
 - Myślisz, że Jake zmieści gdzieś to wszystko? - zapytała patrząc na te wszystkie rzeczy.
 - Powiedział, że wie jak sobie z tym poradzić, poczekamy zobaczymy - powiedziałam niepewnie. - Poczekaj tu jeszcze z bagażami, muszę iść na samą górę do pani Welson i oddać jej klucze do mojego mieszkania. Zaraz będę.
 - Jasne, nigdzie się stąd nie ruszam - powiedziałam moja przyjaciółka ziewając.
 Szybko wbiegłam po schodach na samą górę budynku i podeszłam do drzwi mieszkania pani Welson. Kobieta otworzyła mi po chwili.
 - Witaj Sam, już wyjeżdżasz? - zapytała ubrana w szlafrok i z włosami pozawijanymi na papiloty.
 - Tak, przyszłam żeby oddać klucze, bo opłaty uregulowałam już wcześniej.
 - A gdzie jedziesz kochanie? - zapytała przyjmując kluczyki.
 - Najpierw do rodziców, a w poniedziałek mam samolot do Londynu - lubiłam rozmawiać z tą panią, była naprawdę miła.
 - Widzę, że masz napięty grafik, nie zatrzymuje cię słońce. Gdy będziesz w Dallas odwiedź mnie, będzie mi miło, bo bardzo rzadko ktoś mnie odwiedza - powiedziała i uścisnęła mnie na pożegnanie.
 - Na pewno wpadnę, do widzenia - powiedziałam i ruszyłam na dół.
 Nieźle się zdziwiłam gdy na dole zobaczyłam nie tylko Liz, ale i Kris, i Jake'a.
 - O, jest nasza zguba - powiedział Jake i mnie przytulił. Po raz pierwszy było to dla mnie coś czego nigdy nie chciałabym kończyć, ale niestety zaraz i tak się do siebie odsunęliśmy, a ja przywitałam się z Kris'em.
 - No dobra panie Mądry. Teraz mi powiedz gdzie chcesz zmieścić te wszystkie bagaże - powiedziałam do Jake'a.
 - Zamontowałem na dachu bagażnik, mam nadzieję, że pomieszczę to wszystko - powiedział i podrapał się po głowie gdy patrzył na mój bagaż.
 Każdy coś wziął i udaliśmy się w stronę samochodu. Nie wiem jakim cudem Jake to wszystko zmieścił, ale ważne, że się udało. Byliśmy gotowi do drogi. Zauważyłam, że moja przyjaciółka ma wilgotne policzki.
 - Kochana, nie płacz, niedługo się zobaczymy, będziemy do siebie dzwonić, będziemy pisać maile, rozmawiać na Skype'ie. Kto wie, może też zostaniesz w Londynie na dłużej niż planujesz i znowu będziemy mogły się spotykać kiedy tylko chcemy - podeszłam do dziewczyny i przytuliłam ją do siebie, mnie samej także chciało się płakać, ale musiałam powstrzymać łzy, bo wiedziałam, że gdy ona je zobaczy rozbeczy się jeszcze bardziej. Odsunęłam się lekko i spojrzałam na nią i na Kris'a po czym ich oboje przytuliłam.
 - Kocham was miśki, będę tęsknić - powiedziałam nadal trzymając ich w objęciach.
 - Dobra jedźcie, nie chcę żebyście zapamiętali mnie jako mazgaja - powiedziała moja przyjaciółka uśmiechając się przez łzy. Gdy odsunęłam się od nich tylko spojrzałam na Kris'a.
 - Opiekuj się nią - powiedziałam uśmiechając się.
 - Możesz na mnie liczyć - powiedział chłopak po czym objął ramieniem Liz i pocałował ją w czubek głowy.
 - Trzymajcie się - powiedział Jake po czym przytulił Liz i Kris'a.
 - Wy też - odpowiedzieli wspólnie.
 Ja z Jake'iem wsiedliśmy do auta. Machałam im tak długo aż zniknęli mi z oczu.
 - W porządku? - zapytał Jake troskliwie.
 - Tak, ale stresuje się przed moim spotkaniem z rodzicami.
 - Dlaczego? Przecież to twoja rodzina, czego tu się stresować?
 - Nie widziałam ich 2 lata. Nie wiem co u nich słychać, zresztą oni też nie wiedzą co u mnie. Czuję się jakby jechała do obcego domu.
 - Nie możesz nastawiać się tak od razu na starcie. Zobaczysz będzie dobrze - powiedział chłopak i uśmiechnął się ciepło. Nim się zorientowałam, już zasnęłam.
* * *
 Zapowiada się bardzo długa podróż. 14 godzin jazdy, no może 13 przy moim tempie, a jest za 5 min. 4:00.
Na miejscu będziemy jakoś o 17. Sam już zasnęła, widać była bardzo zmęczona. Ja w tym czasie mogłem porozmyślać o wszystkim. Ta słodka istota, która właśnie teraz spała na miejscu pasażera skradła mi serce. Nie wiem jak to zrobiła, ale stała się kimś za kogo gotów byłbym umrzeć. Jedyne czego się bałem,to to że gdy zdradzę jej co do niej czuje ona mnie zostawi i już nigdy się do mnie nie odezwie. W mojej głowie kłębiło się wiele myśli co by było gdyby... Co by było gdyby ona mnie nie kochała? Załamałbym się, ale dalej był jej oddanym przyjacielem gdyby tylko tego chciała. Co by było gdyby jednak czuła to samo co ja? Chyba byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, ale szczerze mówiąc nie wierzyłem w to, że ona czuje do mnie coś poza przyjaźnią. Fakt, faktem nie zapytam jej o to wprost - No wiesz, słuchaj Sam, bo ja cię kocham, czy ty mnie też? To by był szczyt idiotyzmu. Włączyłem cicho radio i słychałem utworów, które właśnie leciały. 
Love hurts… 
but sometimes it’s a good hurt
and it feels like I’m alive. 
Love sings 
when it transcends the bad things. 
Have a heart and try me,
‘cause without love I won’t survive...
 Zawsze uważałem tę piosenkę za świetną, ale dopiero teraz zrozumiałem jej przekaz... To prawda miłość rani, ale bez niej trudno żyć.
Love hurts
Love hurts
without love I won’t survive
Love hurts
Love hurts
without love I won’t survive
 Zerknąłem na Sam, miałem ochotę ją dotknąć, przytulić, pocałować, zrobić cokolwiek, żeby być jak najbliżej niej. W myślach ciągle odtwarzałem sobie nasz wczorajszy taniec. Nasze usta dzieliło zaledwie kilka centymetrów... Gdybym jej nie podniósł nie wiem czy zdołałbym się powstrzymać. Kiedyś śmiałem się z mojego brata gdy latał po całym domu szykując się na randkę, a teraz ja nie jestem lepszy, za każdym razem gdy mam się z nią spotkać robię wszystko by wypaść jak najlepiej, co wiąże się także z przesiadywaniem w łazience sporej ilości czasu. Założyłem swoje okulary przeciwsłoneczne, bo słońce zaczęło mnie razić, a po chwili włączyłem klimatyzacje. Co jakiś czas zerkałem na nawigacje i znaki sprawdzając czy jadę w dobrym kierunku. Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu, odebrałem nie sprawdzając kto dzwoni.
 - Halo?
 - Hej Jake, jak leci? - usłyszałem radosny głos mojego przyjaciela.
 - No cześć, fajnie, że dzwonisz. Szczerze mówiąc niezbyt ciekawie... - powiedziałem wkładając do ucha moją słuchawkę Bluetooth i włączyłem ją.
 - A no tak, podróż do Chicago, myślałem, że będzie z tobą Sam, ta o której mi tyle opowiadałeś - usłyszałem w słuchawce śmiech jego i moich pozostałych przyjaciół.
 - Dobra, idź lepiej sprawdzić czy cię nie ma w kuchni.
 - Zdążyłem opróżnić lodówkę, zanim do ciebie zadzwoniłem - widocznie był z siebie dumny.
 - Pocieszające... 
 - No, ale powiedz mi, czy ta Sam okazała się nudniejsza niż przypuszczałeś?
 - Nie, po prostu była zmęczona i teraz odsypia.
 - Aha, teraz wszystko jasne - niemal czułem jak na jego twarzy pojawia się uśmiech.
 - A co u was?
 - Ogólnie jest dobrze, za dwa dni do domku, w końcu.
 - Coś o tym wiem - zaśmiałem się.
 - Jake, słuchaj, będziemy mieli gościa.
 - No tak, Sam przyjeżdża razem ze mną.
 - Ale ja nie mówię o Sam... Przyjeżdża do nas Justin, zaprosiłem go.
 - Moment, Justin? Przecież miał przyjechać za miesiąc.
 - No, ale trochę się pozmieniało - zachichotał do słuchawki.
 - Już ja ustawie was do pionu, widzę, że macie za dużo wolnego czasu - w słuchawce usłyszałem krzyki protestu co całkowicie mnie usatysfakcjonowało.
 - No weź... Nie bądź taki - powiedział chłopak smutnym głosem, byłem pewny, że gdybym był obok zrobiłby do mnie słodkie oczka.
 - Zastanowię się - zaśmiałem się cicho.
 - Sorki, musimy kończyć, pa - powiedział chłopak na co pozostali mu zawtórowali.
 - Trzymajcie się wariaty.
4 godziny później...
 Stanąłem na jakieś stacji benzynowej, musiałem iść do toalety za potrzebą, a przy okazji kupić sobie mocną kawę. Szybko załatwiłem to co pilne i wszedłem do małego sklepu. Obejrzałem cały asortyment i wziąłem Pepsi, jakieś ciastka w czekoladzie i zapłaciłem za wszystko. Przy wyjściu skorzystałem z automatu i kupiłem dwie gorące kawy. Szybko wróciłem do samochodu i wsiadłem z tym całym żarciem, które wręcz wypadało mi z rąk. Trzasnąłem drzwiami czym obudziłem Sam.
 - Dzień dobry Śpiąca Królewno - uśmiechnąłem się widząc jak przeciera oczy.
 - Ile spałam? - zapytała nadal nie do końca świadoma tego co ją otacza.
 - Jakieś 4 godziny.
 - O boże, przepraszam, nieźle się musiałeś wynudzić  - odparła już w pełni świadomym głosem.
 - Spoko, nie szkodzi, jak masz potrzebę to szybko póki jesteśmy na stacji benzynowej.
 - Zaraz wracam - posłała mi słodki uśmiech i wybiegła z samochodu, ja w tym czasie ogarnąłem wszystko co przyniosłem. Kawy umieściłem na podkładce pomiędzy siedzeniami, a ciastka umieściłem w schowku. Pepsi zaś włożyłem pod siedzenia gdzie stale nawiewała klimatyzacja. Akurat kiedy skończyłem Sam wróciła.
 - Ile jeszcze godzin drogi? - zapytała.
 - 10 może 9 - powiedziałem i uśmiechnąłem się łobuzersko na co ona tylko zapięła pasy i się wyszczerzyła.
  - To na co czekamy, jedźmy - powiedziała. Pewnie od razu zorientowała się o co mi chodzi.
 Ruszyłem z piskiem opon i podgłośniłem muzykę. Cała droga minęła nam na rozmawianiu, śmianiu się i śpiewaniu wszystkiego co wpadło nam w ucho.
* * *
 Na miejscu byliśmy jeszcze przed 17. Podjechaliśmy pod wielki dom, a może lepszym określeniem byłaby villa. 
 - Wow, nieźle mieszkasz - powiedział chłopak wjeżdżając na podjazd.
 - I pomyśleć, że dawno temu stał tu tylko jednorodzinny domek, którego wbudował mój prapradziadek - westchnęłam. 
 - Twój prapradziadek nieźle to przemyślał, tyle terenu na mały domek, chyba on wiedział, że wybudują tu coś większego - powiedział chłopak uśmiechając się.
 - Może i coś w tym jest - powiedziałam i wysiadłam z samochodu. Po chwili usłyszałam czyjeś kroki i ujrzałam swoich rodziców. Podbiegłam do nich i przytuliłam ich do siebie.
 - Mamo, tato, tak bardzo tęskniłam - powiedziałam i łapczywie chłonęłam ich zapach. Moja mama ma 42 lata, a tata 44. Są wspaniałymi ludźmi, ale są strasznie zapracowaniu. 
 - Kochanie, jak ty wyrosłaś - powiedziała moja mama lekko się ode mnie odsuwając.
 - Teraz zamiast mojej małej córeczki widzę piękną kobietę - powiedział tata śmiejąc się.

 - Tato - rzuciłam zawstydzona, ponieważ Jake stał przy aucie i przysłuchiwał się wszystkiemu.
 - Ty musisz być Jacob, prawda? - powiedziała moja mama do Jake'a.
 - Jake, jeśli to nie problem - powiedział i podszedł bliżej po czym pocałował dłoń mojej mamy.

 - Jaki gentelmen... - powiedziała moja mama uśmiechając się szeroko.
 - Miło cie poznać Jake - powiedział mój tata wyciągając dłoń w stronę Jake'a, a ten ją uścisnął. - Od kiedy jesteście razem? - dodał mój tata patrząc na nas.
 - My jesteśmy tylko przyjaciółmi - powiedziałam.

 - Czy ty w końcu znajdziesz sobie jakiegoś faceta? - powiedział mój tata na co ja zwróciłam na niego zdziwione spojrzenie. Czego jak czego, ale tego się nie spodziewałam.
 - Myślałem, że może wreszcie znalazłaś se jakiegoś porządnego chłopaka... - Jake zaczoł się głupio chichrać, czego mój tata nie zignorował. - Co się śmiejesz, a ty masz dziewczynę? Jak ja byłem w twoim wieku to już byłem zaręczony.

  - Dobra dość, nie gadajmy o tym - powiedziała moja mama, bo chyba już jej było wstyd za męża. - Na pewno jesteście głodni, wchodźcie, śmiało - zaprosiła nas ruchem dłoni do środka.
 Moja mama przygotowała moją ulubioną sałatkę, którą zjadłam ze smakiem. Do tego na stole było pełno innych potraw. Dobrze nam się wszystkim gadało, jednak nikt nie wspominał nic o Then'ie, mama wiedziała jakie to było dla mnie trudne więc nic o tym nie mówiła. Godzinę po posiłku moi rodzice wpadli na pomysł, żeby popływać w naszym basenie.
 - W takim razie muszę iść po moje spodenki - powiedział Jake i pobiegł do samochodu.

 - A propos stroju... Swój stary wyrzuciłam przed wyjazdem z Dallas - powiedziałam na uboczu do mojej mamy.
 - Idź do swojego pokoju, na pewno coś znajdziesz - powiedziała po czym uśmiechnęła się tajemniczo.
 Wbiegłam po schodach na górę i wpadłam do mojego pokoju. Wszystko wygląda tak jak dawniej, jak wtedy gdy ostatnio tu byłam. Moją uwagę od razu przykuł mały pakunek na łóżku. Rzuciłam się w jego kierunku i szybko go rozpakowałam. Uśmiech zagościł na mojej twarzy gdy ujrzałam śliczne bikini.

 - Wiedziałam, że ci się spodoba - zobaczyłam moją mamę już przebraną w stój bikini, stała w drzwiach i patrzyła wprost na mnie.
 - Wiesz, że wszystko z motywem UK jest dla mnie świetne - skwitowałam uśmiechem.
 - Wiem i wykorzystałam to, a teraz przebieraj się szybko, czekamy przy basenie - powiedziała zamykając za sobą drzwi. Przebrałam się w strój i weszłam do łazienki połączonej z moim pokojem. Obejrzałam się w lusterku, poprawiłam włosy i zmyłam tusz to rzęs i korektor, który rano nałożyłam pod oczy. Ku memu zadowoleniu worki pod oczami zniknęły. Na bosaka zeszłam na dół i wyszłam przez drzwi prowadzące do basenu. Mój tata z Jake'iem grali w siatkówkę w basenie, a moja mama opalała się na leżaku w jego pobliżu. Zajęłam leżak koło mojej mamy. 
 - Nie idziesz popływać? - zapytała mama.
 - Nie, muszę się w końcu trochę opalić.
 - Naprawdę Jake jest tylko twoim przyjacielem? - zapytała podejrzliwie.
 - Tak, dlaczego pytasz? - spojrzałam na nią.
 - Sposób w jaki on na ciebie patrzy, tak nie patrzy przyjaciel na przyjaciółkę.
 - Wydaje ci się.
 - Okey, okey, ale ty na niego też obojętnie nie patrzysz - powiedziała moja mama z delikatnym uśmiechem.
 - Mamo, nie próbuj mnie swatać, umiem o siebie zadbać - powiedziałam i uśmiechnęłam się wesoło chociaż w głębi duszy rozważałam jej słowa.
 Leżałyśmy jakiś czas i gadałyśmy już na inne, beztroskie tematy, gdy nagle podbiegł Jake.
 - Ile zamierzasz się wylegiwać? - zapytał mnie.
 - Tyle ile trzeba - odpowiedziałam.
 - Okey - powiedział po czym wziął mnie na ręce. Próbowałam mu się wyrwać, ale on wrzucił mnie do basenu po czym zaczął się śmiać.
 - Jesteś okropny! - krzyknęłam i ochlapałam go wodą śmiejąc się. Jake wskoczył na bombę i ochlapał mnie i moich rodziców wodą. W końcu mama do nas dołączyła i zaczęliśmy grać w siatkówkę, a później pływać, nurkować i najnormalniej w świeci dobrze się bawić.
 Wszyscy położyliśmy się spać koło godziny 23, ale oczywiście ja musiałam wstać jakoś po 2, bo zachciało mi się pić. Wychodząc do kuchni natknęłam się na mojego tatę, który zamiast iść do swojej sypialni, wchodził do pokoju gościnnego po zupełnie innej stronie korytarza.
 - Tato, co ty robisz? - zapytałam, a on się wzdrygnął.
 - Sam, czemu nie śpisz?
 - Może odpowiesz mi na pytanie... - skrzyżowałam ręce na piersiach.
________________________________________________________________

No i mamy kolejny rozdział, mam nadzieję, że Was nie zawiodłam ;) Ja go sobie trochę inaczej wyobrażałam, ale niestety jest jaki jest... Jak czytacie to komentujcie, nawet nie wiecie jaka to dla mnie motywacja ♥

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział 5

 Do niedawna nie zdawałam sobie sprawy jak ulotne jest życie. Wystarczy jeden strzał by je sobie odebrać. Kilka tabletek z alkoholem dawało taki sam skutek. Rodzimy się by żyć, a żyjemy by umierać. Innej możliwości nie ma. Wydawałoby się, że jesteśmy tylko głupimi pionkami na wielkiej szachownicy zwanej życiem. Jednak tutaj nie wygrywa nikt. Pionki nawzajem się zabijają nawet o tym nie wiedząc. Wszystkie zdarzenia to tylko kolejne ruchy w grze. Po co więc żyć skoro kiedyś i tak umrzemy? Jaki sens mam nasza egzystencja skoro to co osiągniemy za życia i tak spocznie z nami w ziemi? Teraz, nie wiedziałam jak mogę sobie odpowiedzieć na te pytania, ale była rzecz, której byłam pewna. Nie boję się śmierci - ona wreszcie pozwala nam odpocząć od tej cholernej rzeczywistości, być może ona jest też początkiem lepszego życia. Niedługo pogrzeb Then'a, a ja nie czuję się na siłach by na niego iść. Wiem, że on by chciał żebym była przy nim gdy on ostatni raz poczuje światło słoneczne. Jest mi ciężko, choć być może nie powinno. Już go nie kochałam, ale była między nami pewna nieprzerywalna więź, z której nie mogłam uwolnić się ot tak. W szkole byłam cieniem siebie, na lekcjach jedynie siedziałam i wgapiałam się w tablice, nie zwracając na nic uwagi. Liz i Kris próbowali mnie pocieszyć, ale mimo że doceniałam ich intencje, ich słowa nie dawały ukojenia.
 - Ej laska, nie możesz się obwiniać o coś takiego. To była wyłącznie jego decyzja, nikt się tego nie spodziewał - powiedziała Liz.
 - Ale mogłam z nim chociaż pogada?, wyjaśnić sobie wszystko... - odpowiedziałam podniesionym głosem.
 - Bez obrazy Sam, ale myślę, że nie mieliście sobie czego wyjaśniać... On cię zostawił i zdradził, nic nie usprawiedliwia jego zachowania - dołączył się Kris.
 - Wiem, ale to i tak nie znaczy, że miałam pozwolić mu zginąć... - po tych słowach zostawiłam ich samych, nie chciałam ciągnąć tej rozmowy, która zmierzała do nikąd.
* * *
 Włączyłem lokalny program informacyjny. Dallas jak każde miasto taki posiadało. Siedziałem na kanapie oglądając poniedziałkowe wiadomości. Robię to jak nie mam nic innego do roboty, jednak nie wykazuję tym zbytniego zainteresowania. Jednak słowa, które dobiegały z telewizora zwróciły moją uwagę.
 - Wczoraj wieczorem w parku blisko szkoły Dallas High School Historic District doszło do samobójstwa. Chłopak, Then Temiz, zabił się, strzelając sobie w głowę. Na miejscu wypadku od razu zjawiła się policja wraz ze służbą zdrowia, jednak stan chłopaka był tak ciężki, że zginął na miejscu. Był on uczniem wcześniej wspomnianej szkoły, chociaż ponad rok temu, został z niej wypisany. Policji nie udało się ustalić przyczyny popełnienia samobójstwa, ale wiemy, że takie przypadki w naszych czasach są coraz częściej spotykane - mówiła jakaś kobieta. - Zapytajmy o szczegóły pana Thomasa Loyda - przed kamerą pojawił się policjant.
 - Jest to skomplikowana sytuacja, bo pan Temiz nie miał oczywistych powodów do popełnienia samobójstwa. Z tego co ustaliła policja wynika, że był bogaty, miał rodzinę i był pogodnym człowiekiem. Nauczyciele z lokalnej szkoły także wypowiadają się o nim w sposób pozytywny. Świadkowie mówią, że usłyszeli strzał w trakcie spaceru po parku. Przy chłopaku była pewna dziewczyna, trzymała go na swoich kolanach i płakała. Ludzie twierdzą, że wbiegła ona do parku zaraz po oddaniu strzału. Była ona taka wstrząśnięta całym wydarzeniem, że nie słyszała co do niej wszyscy mówią. Mamy nadzieję, że niedługo uda nam się ją przesłucha? - następnie wyświetlili jakieś amatorskie nagranie całego zdarzenia. Od razu poznałem dziewczynę, która trzymała na kolanach bezwładne ciało Then'a - od razu wiedziałem, że to Sam.
 Wyłączyłem telewizor i zacząłem chodzić po mieszkaniu. Było kilka minut po 12, Sam mogła mieć jeszcze jakieś zajęcia. Chciałem od razu pobiec do jej akademika i ją pocieszyć, ale na pewno mieszkanie byłoby puste. Stwierdziłem, że zajmę się prośbą mojego kumpla. Nie była to wielka rzecz, miałem po prostu kupić tutaj jakieś żarcie. Od razu zorientowałem się dla kogo, pewnie chciał poznać jakie? specjały Teksasu. Na mojej twarzy pojawił się nikły uśmiech. Włożyłem na moje stopy Nike i wyszedłem z domu. Doszedłem do przystanku DART Light Rail i skorzystałem z szybkiego tramwaju, tak sławnego w Dallas. Byłem w centrum miasta po kilku minutach drogi. Chodziłem po spożywczakach, marketach i czymkolwiek gdzie było do kupienia jakieś jedzenie co nie zepsuje się w ciągu 2-3 tygodni. Nawet nie wiedziałem kiedy było koło godziny 15. Pojechałem do domu taksówką. Teraz odczuwałem ból posiadania swojego Lamborghini w naprawie... Układ kierowniczy lekko nawalił więc postanowiłem to sprawdzić. Na szczęście nie było to nic poważnego, bo jutro już go odbiorę. Gdy znalazłem się w mieszkaniu, włożyłem jedzenie do lodówki i do szafek i ponownie opuściłem dom. Ruszyłem piechotą w stronę akademika Sam. Przystanąłem przy parku, w którym wczoraj odegrało się coś niespodziewanego. Popatrzyłem tylko na drzewa, które ponuro pochylały się nad chodnikiem, to miejsce straciło swoją radość. Nie zastanawiając się dłużej przyspieszyłem kroku. Po krótkim czasie byłem już pod drzwiami Sam. Zapukałem lekko, jednak nikt nie odpowiedział. Być może jeszcze jej nie było w domu... Zapukałem powtórnie i drzwi się przede mną otworzyły. Dziewczyna miała podpuchnięte oczy i lekko potargane włosy.
 - Co ty tu robisz Jake? - zapytała.
 - Wiem co się stało wczoraj wieczorem - powiedziałem i wszedłem do środka bez zaproszenia.
 - Ty też? - powiedziała z grymasem na twarzy.
 - Ale co "ja też"?
 - Chcesz mnie pociesza, tak samo jak Liz i Kris.
 - Nie, wiem, że to nic nie da - powiedziałem szczerze, a Sam była zdziwiona. - Jak mój brat umarł też nic nie dawały słowa otuchy.
 - Ja,... Nie wiedziałam - powiedziała i powoli do mnie podeszła.
 - Spoko, niby skąd byś miała wiedzieć? Nie mówiłem ci o tym, nie lubię o tym wspominać nikomu, to dla mnie delikatny temat - zrobiłem pauzę. - Wiem, że teraz jest ci potrzebny ktoś kto wie co czujesz. Ktoś kto nie będzie w kółko powtarzał "będzie dobrze".
 - Mógłbyś opowiedzieć mi o swoim bracie? - powiedziała i usiadła na kanapie.
 - Nie wiem czy cię to zaciekawi... - zająłem miejsce obok Sam.
 - Proszę, to pozwoli mi się oderwać od myślenia o Then'ie.
 - No dobrze... Mój brat zmarł kiedy miałem 15 lat, po jego śmierci zacząłem jeździć na desce. Deskorolka była jego największą pasją, więc mi o nim przypomina. Gdy wskakuje na deskę, czuję jakby on nadal był przy mnie. Od razu przypomina mi się jak kiedyś, gdy miałem jakieś 8-9 lat, nauczył mnie podstaw jazdy na desce. Nie wciągnęło mnie to za bardzo, ale teraz... To jest coś co pozwala mi oderwać się od wszystkich problemów. Umarł w wieku 20 lat. Pamiętam jakby to było dziś, pamiętam jak wrócił do domu uśmiechnięty i dumny z siebie, bo dostał pracę jako opiekun na jakimś letnim obozie gdzie miał uczyć dzieciaki jazdy na desce. Tego samego dnia wybrał się gdzieś z kumplami na miasto, jednak już nie wrócił do domu. Został potrącony przez auto, zmarł na miejscu - przerwałem, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Byłem bardzo zżyty z moim bratem, wiadomo, często się kłóciliśmy, ale byliśmy też najlepszymi przyjaciółmi.
 - Tak mi przykro... - poczułem jak mała dłoń Sam lekko ściska moją.
 Spojrzałem w jej oczy i uśmiechnąłem się lekko, choć pewnie nie do końca mi to wyszło. Życie jest niesprawiedliwe - zabiera nam osoby, które tak kochamy.
* * *
 Stałam na cmentarzu. Gdyby nie Jake pewnie by mnie tu nie było. Powiedział, że powinnam być przy Then'ie. W poniedziałek pocieszał mnie aż do wieczora, we wtorek poszedł ze mną na przesłuchanie, a teraz stał obok mnie będąc dla mnie wsparciem.
 - Wszystko ok? - zapytał z troską.
 - Tak, dzięki - odparłam i spojrzałam na niego uśmiechając się blado.
 - Zebraliśmy się dziś tutaj, ponieważ Then Temiz - kochający syn, wnuczek, a także rzetelny uczeń, odszedł z tego świata - zaczął ksiądz. Msza trwała niecałą godzinę, a następnie wszyscy zebrani udali się za karawaną z trumną. - Pomimo, że Then już nie żyje, wspomnienia o nim w naszych sercach pozostaną żywe. Zapamiętamy go nie tylko jako kogoś bliskiego, ale także jako dobrego człowieka, który gotowy był wyciągnąć do każdego pomocną dłoń. Niech spoczywa w pokoju - po tych słowach wszyscy ze mną włącznie podeszli do miejsca pochówku Then'a i położyli tam kwiaty. Wśród tłumu rozpoznałam rodziców Then'a. Jego tata otaczał ramieniem jego mamę, która płakała rzewnie od samego początku tej okropnej ceremonii. Było mi jej naprawdę żal. Sama także płakałam, ale nie do takiego stopnia. Postanowiłam złożyć im kondolencje, nie miałam odwagi zrobić tego wcześniej. Powiedziałam Jake'owi żeby chwilę na mnie poczekał i podeszłam do dwójki ludzi.
 - Dzień dobry - powiedziałam nieśmiało.
 - Cześć, Sam. Dziękuję, że jesteś, Then by się ucieszył - na twarzy 40-to kilko latka pojawił się nikły uśmiech, jednak jego oczy były przepełnione smutkiem.
 - Bardzo mi przykro z powodu Then'a. Skoro dla mnie jest to trudne, dla państwa jest nie do zniesienia. Moje kondolencje - po tych słowach mama Then'a na mnie spojrzała.
 - To przez ciebie on nie żyje, to ty jesteś winna jego śmierci, przebrzydła smarkulo! - wykrzyczała mi w twarz drobna kobieta, zwracając uwagę innych ludzi, także Jake'a, ale ruchem dłoni kazałam mu zostać tam gdzie jest. - Jak mogłaś? Myślałam, że go kochałaś! 
 - Bo kochałam, dopóki mnie nie zdradził - powiedziałam, próbując powstrzymać łzy, które wzbierały do moich oczu.
 - Zastanów się co ty mówisz, gówniaro. Mój syn nigdy nie zrobiłby czegoś takiego.
 - Przykro mi, że nie znała pani własnego syna.
 - Rozszarpie cię mała jędzo! Zabiłaś mojego kochanego synka, mojego aniołka, zabrałaś mi go na zawsze! - w tej chwili matka Then'a chciała się na mnie rzucić, ale jej mąż ją powstrzymał.
 - Przepraszam za jej zachowanie, nie umie racjonalnie wytłumaczyć powodu śmierci Then'a, to przez to tak się zachowuje - powiedział ojciec Then'a przepraszająco.
 - Rozumiem, nic nie szkodzi - w tej chwili obok mnie znalazł się Jake, pewnie zaalarmowało go zachowanie tej szajbuski.
 - Jak śmiałaś przychodzić na pogrzeb mojego syna, jeszcze z tym chłopakiem, szybko się pocieszyłaś ty dziwko! - znowu zaczęła krzyczeć ponownie zwracając na nas uwagę pozostałych żałobników.
 - Lepiej już idźcie, miło było cię widzieć Sam, do widzenia - powiedził? na odchodnym ojciec Then'a. Szybko oddaliłam się wraz z Jake'iem w stronę jego samochodu, za sobą słysząc same obelgi pod moim adresem. 

 - Boże, pierwszy raz przytrafiło mi się coś takiego... - powiedział Jake.
 - Ale najgorsze jest to, że ona miała racje. Zabiłam go - z moich oczu popłynęły łzy, które tak długo powstrzymywałam. Instynktownie wtuliłam się w tors Jake'a i pozwoliłam łzom płynąć.
 - Hej, nie możesz tak myśleć, założę się, że jego matka musiała go wyniszczyć do reszty. Nie pozwól na to aby jakaś psycholka narzucała ci zdanie. Cii, będzie dobrze - chłopak przytulił mnie do siebie i zaczął głaskać po plecach. W tej chwili poczułam się bezpiecznie, poczułam, że może w końcu wszystko wróci do normy.
* * *
 Piątek, koniec roku szkolnego, dyskoteka. Po ostatnich zdarzeniach myślałam, że będą mnie prześladowały wyrzuty sumienia, ale jednak od czasu gdy sobie coś uświadomiłam, zaczęłam ponownie normalnie funkcjonować. Kilka dni temu zorientowałam się, że Then już mi wybaczył, jeszcze zanim umarł. Powiedział, że mnie kocha, a nie można kochać kogoś komu nie wybaczyło się jego win. Bynajmniej chciałam tak myśleć, bo to pozwalało mi żyć z czystą kartą. Ubrałam się i czekałam aż przyjdzie po mnie Liz, oczywiście z Kris'em, bo oni są nierozłączni. Zwykle nie wkładam korali, ale na koniec roku zrobiłam wyjątek. Wyglądałam dość elegancko, włosy upięłam w luźnego koka, a na powieki nałożyłam delikatny, brązowy cień i tusz na rzęsy. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi.
 - Gotowa na ostatni apel w tej szkole? - przywitał mnie Kris.

 - Nawet nie wiesz jak długo na to czekałam - powiedziałam i przytuliłam ich na przywitanie.
 - Już czas aby po raz ostatni przekroczyć próg tego budynku - dodała Liz.
 - No to moje drogie panie, ruszamy! - powiedział chłopak mojej przyjaciółki i objął nas obie w pasie, po czym ruszyliśmy dziarskim krokiem w stronę wyjścia z akademika śmiejąc się w głos.
 Dotarliśmy w samą porę na apel, szybko ustawiliśmy się koło naszych rówieśników i czekaliśmy na rozpoczęcie uroczystości. Oczywiście na początku odśpiewaliśmy hymn narodowy, w 2011 roku chłopaki z BTR zrobili to o wiele, wiele lepiej niż my, ale nie ważne. Potem wszyscy nauczyciele wygłaszali swoje mowy, jednak najbardziej wzruszyła mnie mowa mojej nauczycielki od biologii.
 - Dziś widzimy się w tej szkole po raz ostatni. Pomimo wszystkich problemów, którym stawialiśmy czoła, udało się wam wszystkim dobrnąć do końca. Niestety czy stety, chyba wszyscy nauczyciele się ze mną zgodzą, że będziemy za wami tęsknić. Nigdy nie zapominajcie o tym, że jesteście wspaniali, może nie doskonali, ale gotowi dążyć do doskonałości. To w was cenie. Nigdy się nie poddajecie i uparcie dążycie do celu. Bądźcie tacy jacy jesteście teraz, a na pewno zajdziecie daleko. Dziękuję za wszystkie nasze lata współpracy, jesteście niezwykli - na koniec przemówienia nauczycielka aż się popłakała, na co wszyscy zawtórowali brawami, a ona tylko uśmiechnęła się przez łzy. Pozostałe przemowy nie były warte wspomnienia. Polegały głównie na wymienianiu naszych wad i na końcu stwierdzeniu, że dzięki nim jesteśmy sobą. Wszystko jednak odbyło się w miłej atmosferze i po raz pierwszy nauczyciele zachowywali się jak normalni ludzie, z którymi dało się porozmawiać o normalnych sprawach nie związanych ze szkołą. Po apelu wszyscy się ze sobą żegnali. Dużo osób płakało, ja też uroniłam łzę gdy żegnałam się z moimi rówieśnikami. Wróciłam do akademika w tym samym składzie co przyszłam na apel. O 18 umówiliśmy się w jednym z najpopularniejszych klubów. Wiem, że Liz z Kris'em mieli gdzieś wcześniej pojechać, więc zgadałam się z Jake'iem, żeby po mnie przyjechał, na co on zgodził się od razu. Na swoim łóżku zostawiłam wszystkie rzeczy który miałam założyć dziś na wieczór, a także na jutro. Wszystkie pozostałe ubrania miałam już spakowane do walizek na jutrzejszy wyjazd. No właśnie wyjazd, tak długo nie widziałam swoich rodziców... Nie zastanawiając się dłużej ubrałam się w to i poszłam do łazienki prostować włosy. Trochę mi to zajęło, pomimo że jedynie końcówki mam podkręcane. Na oczy nałożyłam cień, który przechodził z jasnej szarości w czerń, podkreśliłam oczy delikatną, czarną kreską i nałożyłam tusz na rzęsy. Błyszczyk na usta i gotowe. Wyszłam z łazienki o 17:45 - wiedziałam, że umiem się zasiedzieć w łazience, ale że aż tak? Wyciągnęłam z mojego portfela kilka banknotów, chwyciłam w rękę kluczyki i wyszłam z domu. Przekręciłam klucz w zamku i zaczęłam schodzić po schodach. Na dworzu było ciepło, a słońce jeszcze świeciło. Znajome Lamborghini przykuło moją uwagę, po chwili wysiadł z niego także jego właściciel. Miał na sobie ciemne jeansy, koszulę w paski i Nike. Jak zwykle włosy postawił lekko na żel. Nie ma co, niezłe z niego ciacho.
 - Wow, wyglądasz prześlicznie - powiedział podchodząc do mnie i przytulając na powitanie.
 - Nie przesadzaj, ujdę w tłumie - zaśmiałam się lustrując go wzrokiem. - Też wyglądasz nieźle.
 - Tylko nieźle? Nawet nie wiesz jak zraniłaś moje uczucia - wykonał teatralny gest wbijania sztyletu w serce i uśmiechnął się łobuzersko. Odwróciłam swój wzrok w stronę jego auta.
 - A tak w ogóle czy tu zmieści się choćby jedna walizka? - powiedziałam z grymasem.
 - Nie zaprzątaj tym swojej pięknej główki, Jake wie co robić - poklepał mnie po ramieniu i otworzył mi drzwi od strony pasażera. - A dziś trzeba się zabawić. Skończyłaś szkołe, jest to powód do świętowania.
 - Każdy powód jest dobry - powiedziałam uśmiechając się.
 - To też prawda - pokiwał głową i zamknął moje drzwi.
 W czasie jazdy dałam Jake'owi na przechowanie moje klucze i pieniądze, które wzięłam z domu. Na miejscu znaleźliśmy się po kilku minutach jazdy. Przed klubem kręciło się dużo moich znajomych z roku.
 - Widzę, że nie tylko ja chciałem się dziś zabawić - podszedł do mnie Max.
 - Popraw mnie jeśli się mylę, ale jest tu chyba połowa naszego roku - powiedziałam unosząc brwi do góry.
 - A co ty taka nie w sosie? Nie podobam ci się? - uśmiechnął się (nie)czarująco.
 - No tak jakby. Dopiero teraz to spostrzegłeś? - rzuciłam zirytowana.
 - Nie bulwersuj się, luzik. Ale przyznaj, ze kiedyś ci się podobałem.
 - Nie słyszałeś co powiedziała? Nie podobasz się jej, a teraz robisz wyjazd - powiedział Jake mierząc Max'a krytycznym spojrzeniem.
 - Dobra stary, ale uważaj na nią. Niezła z niej żyleta - powiedział i odszedł śmiejąc się. 
 - Na prawdę nie wierzę, że on jest w moim wieku, zachowuje się jak 12 - letni gówniarz... - powiedziałam.
 - Nie myśl o nim, nie pozwól by zepsuł ci zabawę - odparł Jake i weszliśmy do klubu. 
 Leciał akurat świetny remix piosenki Biebera i nogi same rwały się do tańca.
 - Zatańczymy, proszę - krzyknęłam do Jake'a przez muzykę.
 - No nie wiem - odpowiedział.
 - Oj chodź - wyciągnęłam go na parkiet i zaczęliśmy tańczyć. Pomimo wczesnej pory, tańczyło dużo ludzi więc co jakiś czas na kogoś wpadaliśmy, ale nie przeszkadzało nam to.
Jake okręcił mnie dookoła i przyciągnął do siebie łapiąc w talii. Czas się zatrzymał, a nasze twarzy były bardzo blisko, nasze oddechy przyspieszyły. Po chwili, jednak przerwał tę magiczną chwilę i podniósł mnie na równe nogi, po czym wróciliśmy do naszego tańca. W głowie miałam jednak mętlik, gdy on był tak blisko moje serce przyspieszyło dwukrotnie, a to przecież tylko mój przyjaciel. Zostawiłam to sobie na później, bo nie chciałam zniszczyć sobie wieczoru.
 - Napiłbym się czegoś - krzyknął Jake przez całe otaczający nas huk.
 - Ale przecież jesteś samochodem - odparłam.
 - Proszę, jedno piwo - zrobił słodkie oczka.
 - No dobra, ale mi też masz wziąć - uśmiechnęłam i chłopak poszedł w stronę baru, a ja zaczęłam szukać dwójki naszych przyjaciół. Po chwili znalazłam ich w rogu sali migdalących się.
 - No pięknie nas szukacie - przerwałam im śmiejąc się.
 - O hej Sam, świetnie wyglądasz - powiedziała Liz trochę nieprzytomnie.
 - Niezła imprezka co? - dodał Kris równie skołowany.
 - Niezła, niezła, a wy ją tracicie na całowaniu się. Ruszać się! - popchnęłam ich w stronę baru gdzie spotkaliśmy Jake'a z piwem.
 - Hej, kupisz mi też? Tutaj nie ma zaprzyjaźnionego barmana i mi nie wyda - powiedział Kris.
 - Spoko, ale później, bo barman może coś podejrzewać, ok? - zapytał.
 - Luzik, poza tym nie chodziło mi nawet o teraz, lepiej później jak już się zmęczę - zaśmiał się.
 - Dobra taktyka stary - nigdy nie zrozumiem tych gadek facetów.
 - Tak w ogóle, to mógłbym przejechać się twoim Lamborghini. Zawsze o tym marzyłem - powiedział Kris.
 - Wiesz co to chodź teraz, bo jak później się nastukasz to nie zajedziesz zbyt daleko - chłopaki poszli do samochodu, a ja zostałam z Liz. Odkąd spotyka się z Kris'em nasza przyjaźń osłabła, ale nie mam jej tego za złe.
 - W końcu mamy chwilę, żeby spokojnie porozmawiać - powiedziała Liz i usiadłyśmy przy jednym ze stolików. - Słuchaj, przepraszam, że tak mało czasu spędzamy ostatnio razem, ale nie chcę stracić twoje przyjaźni. Bardzo kocham Kris'a i wydaje mi się, że on mnie także, więc spędzamy ze sobą każdą wolną chwilę. 
 - Spokojnie Liz, ja to rozumiem, kiedy ja miałam chłopaka to też spędzałam z nim więcej czasu niż z tobą, chyba każdy tak ma - powiedziałam.
 - Ale nawet jak byłaś z Then'em spotykałyśmy się więcej niż teraz. Czuje się temu winna, tak nie postępuje przyjaciółka - zwiesiła głowę.
 - Ja nie mam ci tego za złe, cieszę się twoim szczęściem i mam nadzieję, że z Kris'em ułoży ci się jak najlepiej - uśmiechnęłam się szczerze kiedy na mnie spojrzała.
 - A skoro już jesteśmy przy chłopakach... Jake to tylko twój przyjaciel? - spytała podejrzliwie, czemu ona tak dobrze mnie zna...
 - Dzisiaj, gdy tańczyliśmy nasze twarze były bardzo blisko siebie... Miałam ochotę swoje usta zbliżyć do jego i go pocałować, ale... On podniósł mnie na równe nogi. To był tylko moment, ale otworzył mi oczy. Byłam święcie przekonana, że to co do niego czuje to tylko przyjacielska więź, teraz już nie mam takiej pewności... - popatrzyłam na Liz, która z uwagą wysłuchała mojej wypowiedzi.
 - Ale myślisz, że on też coś do ciebie czuje?
 - Właśnie nie wiem i to mnie dobija. Jeśli on traktuje mnie tylko jak przyjaciółkę, to nie chcę mu mówić o moich uczuciach. Nie chcę stracić takiego przyjaciela -powiedziałam szczerze.
 - Ostatnio mówiłaś mi, że razem jedziecie do twoich rodziców, a później do Londynu. Może w tym czasie zorientujesz się jakie są jego uczucia - powiedziała moja przyjaciółka i złapała mnie za rękę. - Jakby co, możesz na mnie liczyć, dzwoń kiedy tylko chcesz.
 - Dziękuję Liz, jesteś kochana.
 - Jeśli już teraz jestem kochana to boję się co powiesz za chwilę - uśmiechnęła się.
 - Gadaj - spojrzałam na nią zdziwiona.

 - Postanowiłam jakoś pod koniec lipca polecieć z Kris'em do Londynu. Planujemy niedługo zabukować bilety.
 - Naprawdę? O boże, Liz, jesteś niezwykła - wstałam z miejsca i przytuliłam moją przyjaciółkę. Pomimo że, teraz może nie miała dla mnie tyle czasu co kiedyś, dalej się o mnie troszczyła, a to chyba najważniejsze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo potrzebowałam tej rozmowy

_______________________________________________________________
Przepraszam, że dodaje tak późno. Dlatego w ramach przeprosin napisałam także przebieg dyskoteki, który miał być w następnym rozdziale :) Ma nadzieję, że następny rozdział ukaże się szybciej niż ten, bo w końcu moja wena zaczęła wracać ♥ Ogólnie jestem zadowolona z tego rozdziału, mam nadzieję że Wam również przypadnie do gustu ; * Chciałam Wam wszystkim podziękować za tyle odwiedzin i komentarzy, to wiele dla mnie znaczy <3 Jeśli chcecie żebym informowała Was o nowych rozdziałach napiszcie to w komentarzu ;D Pozdrawiam ; **
Komentarz = Motywacja ♥

piątek, 28 grudnia 2012

Rozdział 4

 Obudziłam się tuląc do siebie moją poduszkę. Wygramoliłam się z pościeli i się przeciągnęłam. Zerknęłam na moją komórkę, która wskazywała godzinę 8:30. Co?! Jak sięgam pamięcią tak wcześnie nie wstaje. Po chwili zastanowienia stwierdziłam jednak, że o dalszym spaniu nie ma mowy. Moje ciało kategorycznie odmawiało kolejnej dawki wypoczynku, zamiast tego domagało się sportu. Wyskoczyłam jak z procy i poszłam wziąć prysznic, ponieważ wczoraj wieczorem Jake odwiózł mnie dopiero o 22, bo nad jeziorem zdążyliśmy się powpychać do wody i o wsiadaniu do auta chłopak nie chciał nawet słyszeć. No przecież to jego auto, a co by się wtedy stało z tapicerką? Ahh, faceci... Mimo wszystko cały czas przegadaliśmy. Naprawdę dobrze się wczoraj bawiłam. Ostatni raz tak dobrze spędziłam czas kiedy chodziłam z Then'em... Ale on to przeszłość, nie ma co wspominać. Po szybkim prysznicu ubrałam się i wzięłam deskę pod pachę. Wyszłam z domu i ruszyłam w stronę skateparku, którego nie widziałam od wieków. Then nie pochwalał mojej pasji do deskorolki, więc nie jeździłam, ale czas to zmienić. Poza Liz i pasją do deski wszystko się zmieniło. Po krótkiej jeździe na deskorolce ulicami miasta dotarłam do skateparku. Ukochany skatepark w Dallas. Kochałam to miejsce. W skateparku był tylko jeden chłopak, który usiadł na jednej z ławek i rzeźbił do kogoś sms'a. Twarz przysłoniętą miał czapką więc nie mogłam go rozpoznać. Nagle dostałam sms'a. Prawie spadłam z deski. Otworzyłam wiadomość.
Jake: Wstawaj śpiąca królewno. Wbijaj do skateparku! ;D
 Chłopak obejrzał się w moją stronę i ujrzałam jego znajomą mordkę. Wyszczerzył się i podszedł ciągnąc za sobą deskę.
 - Hej, ty to masz ruchy. Dostałaś sms'a i już jesteś - powiedział Jake.
 - No jasne, zawsze spoko - pokazałam mu język. - Nie wiem co mi się stało. Wstałam o 8:30 i to bez pomocy budzika.
 - Widzisz, jak chcesz to potrafisz. Nie mówiłaś mi, że jeździsz. - chłopak wskazał na moją deskę.
 - Jakoś wypadło mi z głowy... I tak w sumie to już kilka lat nie jeździłam - przyznałam i spojrzałam na chłopaka spod mojego daszka od czapki.
 - To zaraz sprawdzimy ile pamiętasz - przybił mi żółwika i rozpoczęliśmy jazdę.
 Najpierw zrobiłam ollie'go, potem zrobiłam na desce kilka kickflipów. Następnie kilka frontsidów i backsidów. Zrobiłam nawet Quin flipa. Po krótkim przypomnieniu przeszliśmy na rampę gdzie przypomniałam sobie jak wyskakiwać z deską. Na sam koniec zostawiliśmy sobie handraile, które zawsze były moją specjalnością. Bez problemów przejechałam po rurce i usiadłam na ławce razem z Jake'iem.
 - No, nieźle - powiedział chłopak zdyszany.
 - Nieźle? Chłopaku, ja nawet zadyszki nie dostałam! - powiedziałam szczerząc się.
 Chyba nie jestem w stanie zapomnieć o skateboardingu, to moja pasja. Myślałam, że po takim czasie zapomnę wszystkich tricków, a co dopiero ich nazw, jednak okazało się, że pamiętam je tak dobrze jak alfabet. Czułam się świetnie mogąc położyć nogi na chropowatej powierzchni mojej deski.
 - Jesteś dobra, diabelnie dobra. Od kiedy jeździsz? - zapytał Jake.
 - Jeżdżę od kiedy skończyłam 7 lat. Moje początki były wręcz komiczne. Nie umiałam się nawet odepchnąć tak, żebym nie wylądowała na tyłku. Moja mama nie była zadowolona z tego jakie hobby sobie wybrałam, za to tata, który jak był młody był skatem, wydawał się ze mnie dumny i wspierał mnie w mojej pasji. To on kupił mi pierwszą dechę. Ogólnie lubię wszystko co ma kółka - zaśmiałam się na co Jake mi zawtórował.
 - Ja zacząłem jeździć kiedy skończyłem 15 lat. Moje 6 lat praktyki przy tobie to pikuś.
 - Nie jest źle. Masz dopiero 21 lata. Jeszcze masz kupe czasu ma doskonalenie się - powiedziałam szczerze.
 Rozmawialiśmy jeszcze jakieś półgodziny i ponownie zaczęliśmy jeździć. Przed godziną 10 zaczęli się schodzić ludzie. Ich męska część ciągle na mnie pogwizdywała z uznaniem. Niespodziewanie wśród nich zobaczyłam Max'a. Boże, jak ja go nie cierpię... Niech to będzie ktokolwiek inny tylko nie on. Przypomniało mi się jak kiedyś kumplował się z Then'em. Wtedy jeszcze nie brał sterydów na przyrost mięśni, a teraz wygląda jak jakiś osiłek, który wyszedł z poprawczaka. Jeszcze ta głowa zgolona na łyso, normalnie jak kryminał. Miałam ochotę odjechać stamtąd jak najszybciej gdy skierował swoje kroki w moją stronę. Stanęłam i czekałam, a po chwili dołączył do mnie Jake.
 - Wszystko ok? - zapytał, a ja w odpowiedzi tylko pokiwałam przecząco głową.
 - Sam, wiesz gdzie jest Then? - zapytał Max.
 - Skąd mam to wiedzieć? Nie jestem jego niańką... - powiedziałam wyzywającym tonem czego od razu pożałowałam, bo Pan Cegła spojrzał na mnie krzywo.
 - Wiem, że się z nim widziałaś, nie ściemniaj.
 - A czy ja powiedziałam, że go nie widziałam? Słuchaj uchem, a nie swoimi mięśniami na sterydach - tłumek gapiów wybuchł śmiechem, ale pod naciskiem wzroku Max'a od razu się uciszył.
 - W co ty pogrywasz głupia suko? Prosisz się o manto - Jake od razu zesztywniał gdy usłyszał słowa łysego, wpatrywał się w niego z obrzydzeniem w oczach.
 - Ja się nie proszę, to ty chcesz zaimponować innym bijąc dziewczynę. Myślałam, że stać cię na coś więcej Max.
 - Mów, gdzie jest Then!
 - Zluzuj majty, jakbym wiedziałam to bym powiedziała - rzuciłam mu groźne spojrzenie.
 - Ta babka dla której zostawił cię Then była lepsza od ciebie. Dobra 40-stka nie jest zła w porównaniu z taki wrzodem na dupie jak ty - z jego słów kapała nienawiść.
 - Odpieprz się od niej koleś. Jak tak cię ta 40-stka podnieca to do niej idź, mi nic do tego, ale odczep się od Sam. Ty nawet nie zasłużyłeś żeby ją znać, kupo mięcha - tym razem to był Jake. Zdziwiła mnie jego postawa, a jednocześnie zaimponowała mi. - Gratuluje odwagi, współczuje głupoty. Sterydy ci chyba mózg wyżarły, bo dla twojej wiadomości groźby są karalne, a tu każdy nagrywał co odpierdalasz.
 - Pożałujesz tego laluś, a z tobą Sam jeszcze nie skończyłem - Max cofnął się w tłumek biorąc z bara każdego kto zastąpił mu drogę.
 - Tylko mi nie mów, że się z nim kiedyś spotykałaś - powiedział Jake i uśmiechnął się krzywo.
 - Chyba by mnie musiał rozum opuścić, żebym spotykała się z tym... czymś - nie znalazłam nawet słów, żeby trafnie opisać tego debila.
 Po konfrontacji z Max'em odechciało mi się wszystkiego, poszliśmy jeszcze z Jake'iem na lody i wróciłam do domu. Nie byłam w stanie skoncentrować się na słowach chłopaka, ciągle odtwarzałam sobie w głowie słowa Max'a "Dobra 40-stka"... Nie widziałam czy się wkurzać czy śmiać, przecież to chore, żeby 19-latek chodził z taką starą babą! Wróciłam czym prędzej do domu i dopadłam do mojego laptopa. Kiedyś Then logował się na swoją pocztę przy mnie i zobaczyłam jak wpisuje hasło. Nie zrozumcie mnie źle, nie podglądałam, ale kiedy wstukał datę kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić zrobiło mi się ciepło na sercu. Zaczęłam poszukiwania od jego poczty, hasło pasowało. Pobieżnie przejrzałam wiadomości aż natknęłam się na coś ciekawego - portal randkowy. Otworzyłam wiadomość, w której wyświetliło się zdjęcie jakieś starej rury. Obok był wypisany jej wiek, zawód, miejsce zamieszkania i e-mail. Baba miała 43 lata, była kasjerką w Tesco, mieszkała w Atlancie a jej e-mail był rozbrajający - slodkalandryneczka_20@gmail.com . Ale to jest jeszcze nic w porównaniu z jej wiadomością.
 Jessica pisze...
Kochanie, kiedy w końcu do mnie przyjedziesz? Ja tak chcę mieć Ciebie obok. Mam nadzieje, że rozprawiłeś się z tą dziwką, jak jej tam, Sam? Biedaczku, uczepiła się Ciebie jak rzep psiego ogona, ale w sumie mogłeś od razy jej powiedzieć, że jej nie chcesz. Z tego co mówiłeś to jest brzydka jak noc. Przyjeżdżaj jak najszybciej! Czekam na ciebie, kupiłam sobie nawet lateksowy strój specjalnie dla ciebie. Pamiętasz ten link który mi wysłałeś z tym skąpym strojem pielęgniarki? Wyobraź sobie mnie w nim, a jak przyjedziesz porównamy twoje wyobrażenie z rzeczywistością. Kocham! 
                                                                                                                                Jess
Ja pierdole... Teraz to chyba nic nie jest w stanie mnie zdziwić. Jak pokaże to Liz to ona chyba padnie. Zrobiłam zrzut ekranu i wylogowałam się z poczty. Miałam zamiar wejść jeszcze na ten portal randkowy, ale zrezygnowałam, tyle ile wiem mi wystarczy. Teraz to się brzydzę tego gnoja.  Jak ja mogłam przez niego wylać tyle łez?! Boże, moja głupota była porażająca. W dodatku ten cholerny Max, który wcina się jak stringi w dupę. Dlaczego chciał wiedzieć gdzie jest Then? Coś mi mówiło, że się tego nie dowiem...
* * *
miesiąc później...
 Jest środek maja, za dwa tygodnie zakończenie roku szkolnego. Dopiero tydzień temu Max przestał na mnie posępnie patrzeć i zaczął mnie najzwyczajniej w świecie olewać, i bardzo dobrze. Pewnie spotkał się z Then'em i nie byłam mu już do niczego potrzebna. Co jakiś czas dostawałam od mojego ex jakieś liściki lub wiadomości na fejsie. Wszystkie miały podobną treść: "Kocham cię", "Daj mi ostatnią szansę", "Zachowałem się jak idiota", "Przepraszam"...
Nie chciało mi się nawet tego czytać więc tylko pobieżnie obiegałam wzrokiem całe wiadomości wyłapując tylko niektóre słowa. Pokazałam Liz wiadomość od Słodkiej Landryneczki... Moja przyjaciółka była bardziej wkurzona niż ja kiedy to zobaczyłam, wypowiadała wszystkie przekleństwa i obelgi pod adresem Then'a, które przyszły jej na język. Tylko jedna rzecz nie dawała mi spokoju, dlaczego Then to zrobił... Przecież dobrze nam się układało, nie kłóciliśmy się i byliśmy uważani za najbardziej dopasowaną parą w szkole. Spotykaliśmy się przez ponad 2 lata i nie przychodziło mi do głowy czemu się tak zachował. Widocznie mimo tych 2 lat, nie znałam go prawie wcale. Zaczęłam ostatnio spędzać czas z Jake'iem. Naprawdę się zaprzyjaźniliśmy pomimo, że nasze pierwsze spotkanie tego nie wróżyło.
 - Kiedy jedziesz do rodziców? - zapytał Jake kiedy siedzieliśmy u niego w mieszkaniu i piliśmy zimną lemoniadę.
 - Zaraz po zakończeniu roku.
 - Myślałem, że jedziesz do Londynu.
 - Bo jadę - powiedziałam popijają łyk napoju. - U rodziców zatrzymam się tylko na dwa dni i z Chicago polecę do Londynu.
 - Mam pewien pomysł - na twarz chłopaka wkradł się uśmieszek, więc nie wiedziałam czego mam się spodziewać.
 - Wal.
 - Ja też będę leciał do Londynu, planowałem w tym tygodniu, ale kiedy powiedziałaś, że po końcu roku też będziesz tam wyjeżdżać, stwierdziłem, że dwa tygodnie w te czy we w te mnie nie zbawią. Cofnąłem rezerwacje swojego biletu i pomyślałem, że mógłbym go zabukować na ten sam dzień i godzinę co ty. Tylko czy chcesz..? - chłopak zakończył swoją wypowiedz i spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami.
 Nie dane mi było odpowiedzieć, bo zadzwoniła komórka Jake'a.
 - Moment - powiedział i odebrał telefon. - Halo?... Hejka, jak leci?... Tak, tak, oglądałem, było świetnie.... Kiedy wracacie do Londynu?... Dobrze się składa, bo ja postanowiłem trochę dłużej zostać w Dallas.... Jak się spotkamy to ci wszystko opowiem - chłopak się zaśmiał. - Dobra, trzymaj się, pozdrów ode mnie wszystkich.... Spoko, dam radę załatwić, siema - Jake nacisnął czerwoną słuchawkę i odłożył swój telefon na stolik do kawy.
 - Przepraszam, to był mój kumpel, dawno się nie widzieliśmy, a i porozmawiać przez telefon nie ma kiedy, sorki.
 - Spoko, rozumiem - powiedziałam uśmiechając się. - A co do tego Londynu, to myślę, że to świetny pomysł. Skoro i tak mamy tam oboje lecieć to możemy lecieć razem.
 - Właśnie o tym samym pomyślałem. No dobra, a teraz coś gorszego... Sprawy organizacyjne. Musisz mi powiedzieć jakim masz numer lotu, jaki samolot, z jakiego lotniska odlatujesz, kiedy i o której godzinie, a także jakie masz miejsce w samolocie.
 - Prawdę mówiąc to nie zabukowałam jeszcze biletu... - uśmiechnęłam się nieśmiało, bo Jake wydawał się dobrze obeznany ze wszystkimi sprawami dotyczącymi podróży samolotem, które ja znałam tylko pobieżnie. Nawet nie wiedziałam jak dokładnie przebiega odprawa.
 - To mamy ułatwione zadanie - stwierdził krótko i uruchomił swojego laptopa. Wybraliśmy klasę ekonomiczną, ponieważ zgodnie stwierdziliśmy że nie trzeba wydawać fortuny na jednie 8 godzin lotu. Bilety zabukowaliśmy na 3 czerwca. Dobrze się składało, bo 31 maja był koniec roku, po końcu roku pojadę na weekend do moich rodziców i wylecę do Londynu. Wzięliśmy dwa bilety w jedną stronę, bo nie wiedziałam jak długo chcę zostać w Londynie, więc uznałam, że to najlepsze rozwiązanie. Wylot mieliśmy o godzinie 5:45, a planowany przylot do Londynu był planowany na godzinę 14. Wiedzieliśmy, że mogą być opóźnienia, ale to raczej nie był jakiś wielki problem. Sprawnie zarezerwowaliśmy dwa miejsca obok siebie i ponownie wrócilismy do rozmowy.
 - Sam? - zaczął Jake.
 - Hmm?
 - Ten Then dalej do ciebie pisze?
 - Tak, zaczyna mnie to wkurzać.
 - Szczerze mówiąc chyba go rozumiem - powiedział chłopak i się uśmiechnął.
 - Oświeć mnie, bo ja nie wiem. Najpierw mnie zostawił, a teraz nagle chcę żebym do niego wróciła, to się nie trzyma kupy - nie rozumiałam jak można uzasadnić zachowanie Then'a.
 - Pomyśl, rzeczywiście, odjebał maniane, ale może ta "słodka landryneczka" to był tylko jakiś głupi zakład, chociaż nie, nie będę usprawiedliwiał tego gnoja - zachichotał. - Ale poniekąd go rozumiem. Jesteś świetną dziewczyną i każdy facet by żałował gdyby stracił taką kobietę jak ty - powiedział i spojrzał na mnie nadal z uśmiechem na twarzy. Nie wiedziałam jak mam to odebrać, czy mam podziękować, czy co?
 - Przesadzasz, nie jestem taka "świetna" - nakreśliłam w powietrzu cudzysłów. - Ale to było miłe, dzięki - uśmiechnęłam się.
 - Nie przesadzam - Jake śmiesznie ruszył brwiami, a ja rzuciłam w niego poduszką, która leżała na kanapie. - To ja cię komplementuje, a tu rzucasz we mnie poduszką? - powiedział i rzucił się na mnie z drugą poduchą. Po chwili byliśmy pochłonięci walką na poduszki. Po kilku minutach się nam to jednak znudziło i dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że jesteśmy na podłodze. Spojrzałam na mój zegarek na nadgarstku - 14: 56. Cholera, za 4 minuty zaczyna się powtórka transmisji z koncertu One Direction.

 - Jake? Masz program MTV co nie?
 - No jasne, a co? - zapytał. Zrobiłam słodkie oczka i odpowiedziałam.
 - A mogłabym obejrzeć u ciebie transmisje z koncertu 1D?
 - Jasne - powiedział i włączył telewizor pilotem, który w magiczny sposób znalazł się z nami na podłodze.
 Chyba Jake nie wiedział w co się pakował, ale byłam mu wdzięczna. Przy każdej kolejnej piosence chłopców z 1D krzyczałam z zachwytu, a Jake jednak to znosił, później nawet do mnie dołączył przedrzeźniając mnie. Przy nim mogłam być sobą, akceptował mnie i moje zachowania całkowicie, a ja nie musiałam niczego przed nim udawać. Przyznam, że jest on pierwszym chłopakiem, przy którym czuje się taka... Taka wolna. Bez skrępowań i bez hamowania się. Then był moim chłopakiem, ale jednak przy nim zachowywałam się z rezerwą, byłam bardziej uległa, nie wyrażałam całej siebie. Siedziałam z Jake'iem do końca koncertu oboje nawet przy końcu zaczęliśmy śpiewać wszystkie piosenki jakie chłopaki na ekranie grali, naprawdę fajnie spędziłam dziś czas, ale to chyba tylko dzięki Jake'owi.
 - Czemu ja z tobą zawsze się tak dobrze bawię? - powiedziałam wstając z podłogi.
 - To mój wrodzony urok osobisty - powiedział chłopak z krzywym uśmieszkiem.
 - Och, to ciekawe, bo tego jeszcze nie zauważyłam - odgryzłam się, jednak chłopak się nie zraził. Jake wstał z ziemi i podał mi moją torebkę, którą zostawiłam na jego kanapie. - Oo, dzięki, zupełnie o niej zapomniałam.
 - A tak w ogóle jak ty chcesz się dostać do rodziców do Chicago? - zapytał.
 - No nie wiem, albo pociągiem, albo autobusem, a co? 

 - Mógłbym cię zawieść, ja bym się też tam mógł zatrzymać, na pewno znalazłbym jakiś hotel.
 - No co ty, nie chcę żebyś mnie woził, nie jesteś przecież moim szoferem, żeby mnie wozić tam gdzie ja chcę. Nie chcę ci robić kłopotu - powiedziałam do chłopaka i położyłam mu rękę na ramieniu.
 - To nie jest żaden kłopot! W sumie to ma same plusy. Po pierwsze przecież akademik musisz opuścić po końcu roku więc nie zostawisz tam rzeczy, a będziesz się tłukła z tyloma walizkami w pociągu czy autobusie?
 - Jezu, kompletnie o tym zapomniałam... W sumie część rzeczy mogłabym zostawić u Liz, wiem, że ona już znalazła sobie jakieś małe mieszkanko do wynajęcia - pomysł Jake'a nie był taki zły, ale nie chciałam nadużywać jego dobrych chęci.
 - Oj, przestań chrzanić. Spakujesz wszystko, ja cię zawiozę do twoich rodziców, a po weekendzie polecimy z Chicago do Londynu. I po drugie i tak bym musiał jechać do Chicago, bo przecież w poniedziałek mamy samolot do Londynu. A po trzecie lubię jeździć samochodem, zwłaszcza z tobą - zaśmiał się.
 - No dobra, ale pod jednym warunkiem...
 - Jakim?
 - Nie będziesz spał w żadnym hotelu. Zajmiesz pokój gościnny w domu moich rodziców - ciężko było mi powiedzieć "moim domu". Nie miało to dla mnie sensu chociaż spędziłam tam większość swojego życia, nie czułam się zbytnio przywiązana do tego miejsca.
 - Spoko, jeśli twoi rodzice nie wywalą mnie za drzwi - powiedział uśmiechając się ironicznie.
 - Nie zrobią tego - podeszłam do chłopak i dałam mu buziaka w policzek. - I dzięki, za wszystko. Pa. - pomachałam mu jeszcze i wyszłam z jego mieszkania.
 Po dziesięciu minutach drogi byłam już w domu. Wpadłam do mojej sypialni i wyjęłam wszelkie torby podróżne i walizki jakie miałam. Otworzyłam także moją szafę z ciuchami. Kilka miesięcy temu wyrzuciłam z niej kilka niepotrzebnych, starych szmat więc były w niej luzy. Stwierdziłam, że przy odrobinie szczęścia uda mi się to upchnąć w dwie największe walizki. Prawdziwym wyzwaniem były buty. Szpilki, trampki, koturny, adidasy, sandały, klapki, botki i baleriny... Przejrzałam je i odrzuciłam na stosik moje stare koturny, 2 pary znoszonych trampek, za małe klapki i botki, od których bolały mnie nogi i których już nigdy bym nie założyła - te rzeczy są do wyrzucenia. Resztę swoich butów już włożyłam do wielkiej torby podróżnej, w której ku memu zdziwieniu się zmieściły. 2 walizki i torba... Póki co nie jest źle. Wyjęłam jeszcze z szafy mój plecak i postanowiłam, że w nim umieszczę swoje torby i torebeczki, no i może skrzyneczkę z biżuterią. Jedyne co zostałoby do spakowania w moim mieszkaniu to zdjęcia, figurki, laptop, budzik i moje książki (oczywiście nie szkolne, one niedługo wylądują w koszu na śmieci). Laptop miał swoją osobną torbę, a zdjęcia i figurki także powinny się zmieścić w plecaku. Miałam jakieś 15 książek i nie miałam pomysłu gdzie mogę je spakować. Postanowiłam, że spakuje je do kartonu i wyślę do moich rodziców pocztą. Co do budzika to jego gdzieś upchnę, albo i wywalę, chociaż było mi go szkoda, bo przeszedł ze mną tyle co mało kto. Kilka razy uderzył o ścianę, spadał na podłogę i był uderzany książkami. Chyba jeszcze żaden budzik nie był taki wytrzymały. Na koniec tylko ułożyłam sobie w głowie wszystko co wymyśliłam i skończyłam z tym pakowaniem. Dobry plan to podstawa. Usiadłam na kanapie przed telewizorem i już miałam go włączyć gdy usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Spojrzałam na ekran, jednak nie wiedziałam co to za numer. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam komórkę do ucha.

PUŚĆ TO 
 - Halo?
 - Dzięki Bogu, myślałem już, że Max podał mi zły numer - to był Then! Co on ode mnie chce!? - Proszę, tylko się nie rozłączaj.
 - Och, niby czemu? Ostatnie czasy chyba wolałeś tą zasuszoną pindę, a teraz mnie prosisz, żebym się nie rozłączała.
 - To dla mnie bardzo ważne.
 - A zastanawiałeś się kiedyś co jest ważne dla mnie, kochałam cię, a ty... A ty mnie zostawiłeś  samą, miałeś mnie gdzieś - wyrzucałam z siebie cały swój gniew.
 - Przepraszam, zachowałem się jak idiota, byłem palantem. Zrozumiałem ile dla mnie znaczysz dopiero gdy cię straciłem. Wiem, że na ciebie nie zasługuję. Jesteś dla mnie za dobra. Jestem wdzięczny losowi, że miałem okazję poznać tak cudowne stworzenie jak ty. Nie wiem czemu wyjechałem do Jess... nie rozumiem tego. Max twierdził, że mnie zdradzasz, a ja chyba chciałem się odegrać. To było bez sensu. Zachowałem się jak bym był w przedszkolu. Wiem, że mnie nie zdradziłaś, wiem, bo jesteś bardzo oddana gdy kogoś kochasz. Żałuje tylko, że musiałaś cierpieć z powodu tego oddania, że musiałaś cierpieć przez takiego kretyna jak ja - usłyszałam dźwięk przeładowywanego pistoletu.
 - Then, co ty zamierzasz zrobić? - byłam wstrząśnięta, on chyba nie chce...
 - Pora zakończyć to tam, gdzie się zaczęło. Już nigdy nie będziesz cierpiała z mojego powodu. Chcę wyłącznie twojego szczęścia. Wiedz tylko, że bardzo cię kocham. To chyba najsilniejsze uczucie jakie kiedykolwiek czułem. Bez ciebie me życie nie ma sensu więc po co JA mam dalej żyć? Obiecaj mi tylko, że nigdy o mnie nie zapomnisz, to jedyne czego chcę.
 - Nie proszę, Then! Nie możesz tego zrobić! Pogadajmy o tym, spotkajmy się, ale nie rób sobie tego! Nie rób tego swoim bliskim! Nie rób tego mi! - poczułam jak do moich oczy wzbierają łzy. Mimo, że uważałam go za gnoja, pewna część mnie nadal była z nim związana, teraz ta część przeważała nad wszystkim.
 - Nie, Sam, dla nas nie ma już dobrego zakończenia. Przez to co zrobiłem i ja i ty, tylko cierpimy. Nie mogę tego dłużej ciągnąć - westchnął.
 - Nie, Then, ty nie wiesz co robisz, proszę Then... - rozłączył się.
 Wybiegłam z domu i zbiegłam po schodach. "Pora zakończyć to tam, gdzie się zaczęło" - od razu zorientowałam się, że chodzi o park, w którym oficjalnie zostaliśmy parą. Pędziłam ile sił w nogach czując słone łzy spływające po moich polikach. W parku byłam po chwili. Stałam na środku chodnika nie wiedzą gdzie dalej iść. Nagle usłyszałam strzał. Ptaki poderwały się do lotu szczelnie zasłaniając słoneczne niebo. Popędziłam w kierunku, z którego dobiegł strzał. Znalazłam się pod wierzbą. Patrzyłam się przed siebie nie mogąc się ruszyć. Zobaczyłam Then'a. Z jego głowy płynęła krew. Nagle z jego dłoni wypadł pistolet, a on sam osunął się na kolana. Widziałam jak jego mięśnie wiotczeją i ciało opiera się o pień wielkiego drzewa. Nagle się ruszyłam. Pobiegłam do chłopaka i chwyciłam jego twarz w dłonie. Jego oczy były otwarte i patrzyły się wprost na mnie. Widziałam jak jego tęczówki powoli szarzeją zmieniając błękit oceanu w szarą breje. Słone kropelki wydostające się z moich oczu spadały na jego koszulkę, na tę koszulkę, w której tak uwielbiałam go widzieć. Nagle Then się zakrztusił, momentalnie na niego spojrzałam. Ruszał ustami, jednak mówił tak cicho, że nie mogłam go zrozumieć. Zbliżyłam swoje ucho do jego warg.
 - Kocham... cię Sam... Może...spotkamy się... kiedyś... po - zakaszlał. - drugiej stronie.
 Nie byłam w stanie odpowiedzieć, nie zdążyłam. Jego powieki opadły i zakaszlał po raz ostatni. Wzięłam jego głowę na kolana, nie zważając, że moje nogi robią się czerwone od krwi, która wypływa z Then'a. Po prostu siedziałam patrząc na niego i nie mogą zrozumieć, że tak zakończył swe życie. I to przeze mnie, bo gdybym chociaż dała mu szanse wszystko wyjaśnić... Może to by się tak nie skończyło. Dalej płakałam i na niego patrzyłam, a do moich uszu docierało tylko echo syreny policyjnej i wycia ambulansu. Nagle jacyś ludzie mi go zabrali...

_________________________________________________________________
W końcu jest. Już od jakiegoś czasu myślałam nad tym żeby się do tego zabrać, ale nie miałam czasu - szkoła, treningi i inne pierdoły. Nie miałam nawet czasu wejść na bloga i życzyć Wszystkim Wesołych Świąt, ale chociaż mogę Wam życzyć Szczęśliwego Nowego Roku ♥ Spełnienia marzeń i dotrzymania obietnic noworocznych. ^^ Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał ;) Jeśli już tu jesteście i to czytacie to zostawcie po sobie komentarz ;D

wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział 3


Ech, zaczął się tydzień. Wszystko było do bani. Najpierw ten cholerny test z matmy, następnie rozprawka z polskiego i przeprowadzenie tego idiotycznego eksperymentu na chemii. Chyba nigdy w życiu tak nie chciałam wakacji jak teraz. Poza tym bieganie z jednego końca szkoły na drugi ze zwichniętą kostką także nie jest zbyt przyjemne. Ten tydzień dłużył mi się i dłużył, a ostatni dzwonek w piątek był niczym zbawienie.
- Gdzie się dzisiaj wybierasz z Kris’em? – zapytałam Liz po szkole.
- Chciałabym wiedzieć, ale ma to być niespodzianka – w powietrzu nakreśliła cudzysłów. – A Dan się odzywał?
- Pss, co ty. Nawet na wiadomość na fejsie mi nie odpisał. Typowy przykład faceta bez jaj – prychnęłam.
- Proszę cię, on jest żałosny. Najpierw zarywa, a nagle ma wszystko w dupie i nawet nie da znaku życia. Im dłużej nie odpisuje tym większe mam wrażenie, że on to Then…
- Nie tylko ty – przyznałam przyjaciółce racje.
Pożegnałam się z nią i poszłam do swojego lokum. Pierwsze na co miałam ochotę to długi, ciepły prysznic. W gorących strumieniach wody stałam niecałą godzinę. Gdy wyszłam z kabiny całe lustro było zaparowane. Otulona w ręcznik zaczęłam zmazywać parę wodną ręką. Kiedy lustro było względnie wytarte zaczęłam przyglądać się swojemu odbiciu. Na linii włosów zauważyłam mały, czerwony punkcik. Fuck, kolejny pryszcz. Mała skaza została od razu potraktowana przeze mnie wszelkiego rodzaju specyfikami jakie miałam. Następnie wysuszyłam włosy i ubrałam bieliznę. Wyszłam z łazienki i poszłam sprawdzić co mam do jedzenia w lodówce. Na moje szczęście była jeszcze paczka mrożonych frytek. Wyłożyłam je na blaszkę i włączyłam piekarnik żeby się nagrzał. Poszłam do sypialni i właśnie gdy miałam podchodzić do szafy dostałam sms’a od Jake’a.
Jake: Co porabiasz? ;D
Ja: No wiesz, właśnie paraduje po domu w bieliźnie i przerwałeś mi czynność noszącą nazwę „ubieranie się” ;p
Odpowiedz przyszła niemal natychmiast.
Jake: Oh God Why? Czemu mnie tam nie ma! xD
Ja: Może to i lepiej, bo moja zajebistość mogłaby cię zakompleksić xP
Jake: Oj dobra złośnico ;) Wrzuć na luz, piszę tylko żeby się zapytać czy nasze spotkanie jest aktualne.
Ja: Tak, a czemu by nie? ;D O 16.00 jutro bądź pod moim akademikiem i pójdziemy gdzieś gdzie ty wybrałeś… No właśnie, powiedz gdzie idziemy ^^
Jake: Nie, bo wtedy to nie będzie niespodzianka :D
Ja: Co wy faceci macie z tymi niespodziankami…
Jake: Jutro się widzimy, siemson ;D
Ja: Yep, narara :P
Po krótkiej wymianie sms'ów wreszcie się ubrałam. Posprzątałam swój artystyczny nieład na biurku i wróciłam do kuchni. Wsadziłam frytki do piekarnika i wróciłam do salonu. Na opakowaniu napisali, że powinny być gotowe za jakieś 20 min więc mam czas aby skorzystać z chwili spokoju i wejść na fejsa. Usiadłam na kanapie po turecku i wzięłam laptopa na kolana. Po chwili mogłam już korzystać z urządzenia. Włączyłam z dysku piosenkę i wbiłam na facebook'a. 1 nowa wiadomość... Podejrzewałam to, jednak zobaczyć coś na własne oczy to co innego...
Dan: Ja przepraszam... Nie chciałem, żeby tak wyszło. Wiedziałem, że gdy powiem ci kim naprawdę jestem to do mnie nie wrócisz. Proszę cię, skarbie, ja tak bardzo cię kocham. Zachowałem się jak idiota, daj mi tą ostatnią szansę, a wszystko ci wytłumaczę.
Chciałabym żeby to był tylko zły sen, ale takie myśli nie mają sensu. Musiałam z nim skończyć.
Ja: Myślisz, że to jakaś pieprzona telenowela?! Zastanów się czego ode mnie oczekujesz... Nasz związek jest już zakończony i wiesz co? To ty go zakończyłeś. Poza tym chyba coś ci się w dupie poprzewracało skoro śmiesz prosić o "ostatnią szansę" po tym co mi zrobiłeś. Żeby ją dostać trzeba sobie na nią zasłużyć, a nie kłamać w żywe oczy. Normalnie zajebiście tą swoją "miłość" okazałeś. Nie chcę cię znać, wyjdź z mojego życia ;/
Szybko wylogowałam się z portalu i nie trudząc się na zamykanie odtwarzacza muzyki trzasnęłam klapą laptopa i odłożyłam go na stolik. Chyba pierwszy raz w życiu byłam wściekła na swoją kobiecą intuicję, która mnie nie zawiodła. Oczy mi się zaszkliły, ale zaczęłam szybko mrugać aby łzy nie popłynęły. Kiedyś obiecałam Liz, że już nigdy nie będę płakała przez Then'a i zamierzałam dotrzymać tej obietnicy. Wróciłam do kuchni i wyłożyłam frytki na talerzyk. Właśnie miałam przed sobą bombę kaloryczną, ale w sumie przez Then'a schudłam prawie 10 kg więc teraz chyba mogę sobie pozwolić, co nie? Szybko zjadłam swój obiad, ponieważ cały dzień nie miałam nic w ustach. Postanowiłam zadzwonić do mojej mamy. Nie widziałam jej 2 lata, a ostatni raz rozmawiałam z nią przez telefon kilka miesięcy temu. Wybrałam numer i przyłożyłam komórkę do ucha. Mama odebrała po 2 sygnale.
            - Tak, słucham? - usłyszałam jej głos.
            - Cześć mamo, to ja - powiedziałam wesoło.
            - Hej kochanie! Boże, jak długo nie rozmawiałyśmy córciu - mama wydawała się równie szczęśliwa co ja.
            - No wiem, dlatego dzwonię. Co u was nowego?
            - Skarbie, u nas wszystko dobrze. Lepiej opowiadaj co u ciebie. Jak w szkole?
            Już miałam powiedzieć mamie o kostce, ale pewnie zamartwiałaby się bardziej niż tego warte.
            - Dobrze, myślę że z moimi ocenami mogę dostać się na praktycznie każdą uczelnię - tak, dobrze się uczę i moi przyjaciele nie wiedzą jak ja to robię, bo prawdę mówiąc mało wkuwam, dużo czasu spędzam na shopping'u, jakoś zapamiętuję to co było na lekcjach.
            - To bardzo się cieszę. A powiedz swojej matce czy masz chłopaka - niemal wyczuwałam jak mama się uśmiecha.
            - No póki co nie, ale w każdej chwili może to ulegnąć zmianie więc lepiej bądź na bieżąco - zaśmiałam się.
            - To co za idiotów masz tej w szkole, że nie robią na tobie wrażenia? Mogę się założyć, że lecą do ciebie jak pszczoły do miodu. Jedynie Then wydawał się normalnym. No właśnie WYDAWAŁ, bo potem gdzieś zniknął. Ciekawe czemu... - słowa mamy odświeżyły wspomnienia.
            Pamiętam jak zadzwoniłam do niej zaraz po tym jak po raz pierwszy Then mnie pocałował. To z nim straciłam dziewictwo. Niby pierwszy raz musi boleć, ale mój był wręcz doskonały. Then w całym swoim mieszkaniu pozapalał świeczki, a drogę do sypialni wyścielił płatkami czerwonych róż. Było wtedy tak romantycznie, czułam że Then to ten jedyny, jednak cholernie się pomyliłam. Po 2 miesiącach od naszego pierwszego razu Then wyjechał. No i teraz wrócił i rozpierdala wszystko co udało mi się poukładać od czasu jego zniknięcia.
            - Sam, jesteś tam? - głos mamy wyrwał mnie z rozmyślań.
            - Tak, tak, tylko się na chwilę zamyśliłam - szybko odpowiedziałam.
            Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
            - Mamo, ja muszę kończyć, pozdrów ode mnie tatę.
            - Dobrze Sam, prześlij ode mnie buziaki Liz. I Sam? Może być przyjechała do nas po zakończeniu roku szkolnego?
            - Mam już wykupione bilety do Londynu, ale mogłabym przyjechać przed wyjazdem na 2 dni jeśli chcecie.
            - Oczywiście, że chcemy! Jak będziesz się do nas wybierała do zadzwoń. Pa słońce.
            - Ok, pa mamo - rozłączyłam się.
            Szybko pobiegłam w kierunku drzwi, za którymi stała Liz. Wystroiła się jak nie wiem.
            - Przyszłam ci przypomnieć, że jutro o 20 u mnie wieczór filmów grozy. Przyjdź z Jake'iem. Będzie fun - uśmiechnęła się.
            - Spoko. A tak w ogóle to czemu ty taka odstawiona? - zapytałam.
            - Kris powiedział żebym się elegancko ubrała, no i jestem, ale za cholerę nie wiem gdzie idziemy.
            - Może jakaś restauracja...
            - Może, zresztą zaraz się przekonam. Ja spadam, pa laska.
            - Trzymaj się, a i miałam ci przekazać pozdrowienia od mojej mamy - powiedziałam kiedy Liz już zbiegała ze schodów, tylko obróciła głowę i się uśmiechnęła.
            Zaśmiałam się pod nosem i zamknęłam drzwi.



* * *
         
            Jestem już gotowa wychodzić. Ciuchy, które wybrałam wczoraj, jakoś tam na mnie wyglądają i czekałam już tylko na Jake'a. O 15:50 dostałam od niego sms'a.
           
Jake: Nie żeby coś, ale jeśli jesteś gotowa to wychodź. Ja już czekam ;)
           
Bez trudzenia się na odpisanie na wiadomość po prostu wyszłam z domu. Gdy byłam na dworze, zauważyłam Jake'a opierającego się o samochód. Miał na sobie jeansowe rybaczki, białą bokserkę, a na nią zarzuconą biało-niebieską koszulę w kratkę z krótkim rękawem. Obrócił głowę w moją stronę, a na jego twarzy pojawił się seksowny uśmiech. Odwzajemniłam gest i zaczęłam iść w kierunku chłopaka.
            - Hejka, dawaj na misia - powiedział i przytulił mnie na przywitanie.
            - Siemka - powiedziałam i objęłam chłopaka.
            Gdy odsunęliśmy się od siebie chłopak zaczął skrupulatnie oglądać mnie od stóp do głów, a nagle zatrzymał się na dekolcie i uśmiechnął się.
            - Jesteś Directionerką?
            - Nie, nie jestem, a łańcuszek kupiłam se tylko dlatego, że mi się spodobał - rzuciłam sarkastycznie. - Patrzysz mi w dekolt i się pytasz... - westchnęłam i złożyłam ręce na piersiach.
            - Ja tylko pytam - uniósł ręce w poddańczym geście. - Gotowa na przejażdżkę? - zapytał otwierając drzwi Lamborghini od strony pasażera.
            - Już myślałam, że nie zapytasz - zgrabnie wsunęłam się na miejsce i zapięłam pasy.
            - To gdzie jedziemy? - zapytałam gdy chłopak usiadł za kółkiem.
            - Nic z tego, niespodzianka to niespodzianka - zaśmiał się, a ja szturchnęłam go w ramię.
            Chłopak wyjechał z parkingu i ruszyliśmy w drogę. Jechaliśmy tak wooooolno, że zaczynałam się wkurzać.
           - Moja babcia jeździ szybciej od ciebie - westchnęłam. - Przecież to auto może wiele, wiele więcej.
          - Skoro tak chcesz, to sprawdzimy ile to autko może - Jake uśmiechnął się zadziornie i wcisnął gaz do dechy.
          Na mojej twarzy automatycznie pojawił się uśmiech gdy poczułam jak wciska mnie w fotel. Samochód zgrabnie wyrabiał się na wszystkich zakrętach.
         - A to ci się podoba? - zapytał Jake gdy przekroczyliśmy 250 km/h na liczniku.
         - No jasne, że tak! Prędkość to coś co wręcz uwielbiam - powiedziałam śmiejąc się.
         Adrenalina płynąca z szybkiej jazdy rozprzestrzeniała się po moim ciele wywołując przyjemny dreszcz. Mijaliśmy dalsze odcinki drogi, a ja czułam się niesamowicie. Otworzyłam okno, a moje włosy zaczęły wirować na różne strony. Osiągnęliśmy maksymalną prędkość 330 km/h, a mi było wciąż mało. Uśmiechałam się jak głupi do sera kiedy wiatr lizał moje poliki. Jake wydawał się równie zafascynowany prędkością i nie wyglądał jakby chciał zwolnić. Silnik auta pracował na pełnych obrotach dając nam niezapomniane doznania. Poczucie prędkości było nie do opisania. Obraz za oknami zlewał się w jedną, niezgrabną smugę, z której nie można było nic wyczytać, jedynie pasy wyróżniały się na tle rozmytych kolorów. Chłopak miał pełną kontrolę nad autem mimo zawrotnej prędkości.
          - Myślisz, że powinniśmy zwolnić? - zapytał Jake z łobuzerskim uśmiechem.
          - Niech pomyślę...NIE! - odpowiedziałam z uśmiechem.
          W życiu nie doświadczyła czegoś takiego i okropnym błędem byłoby to przerwać. Wprzedzaliśmy samochody jeden po drugim aż ku mojemu niezadowoleniu Jake zaczął zwalniać.
          - No ej! Co jest do cholery? - zapytałam zawiedziona.
          - Fotoradar za 200 m - zaśmiał się.
          Zerknęłam na nawigację i przewróciłam oczami. Fotoradar naprawdę jest niedaleko. Jechaliśmy 70 km/h kiedy byliśmy blisko radaru. Wystawiłam środkowy palec gdy mijaliśmy to ustrojstwo.
          - No już, nie bulwersuj się. Obiecuję, że następnym razem pojedziemy na tor wyścigowy  - powiedział chłopak.
          - Na tor powiadasz? - uśmiechnęłam się słodko.
          - Tak, na tor - chłopak parsknął śmiechem na co ja odpowiedziałam tym samym.
          Jechaliśmy chwilę w ciszy aż w końcu postanowiłam zarzucić temat.
         - Daleko jeszcze?
         - Nie, już prawie jesteśmy - samochód skręcił w lewo.
         Jechaliśmy jeszcze kilka minut aż wreszcie dojechaliśmy do jakiegoś wielkiego domu.
         - Co to jest? - zapytałam.
         - Restauracja. Tylko nieliczni o niej wiedzą, a jest naprawdę maravilloso(tłum.: wspaniała).
         - Nie mówiłeś, że znasz hiszpański.
         - Prawdę mówiąc nie wiesz o mnie nic poza tym, że jeżdżę na desce, mam Lamborghini i mam na imię Jake - zaśmiał się.
         Miał rację, wiedziałam o nim naprawdę niewiele. Ale wydawał się sympatyczny. Skierowaliśmy swoje kroki do ogromnych drzwi wejściowych. Jake otworzył je zamaszystym ruchem i przytrzymał abym mogła wejść do środka. Wnętrze domu było bardzo przytulne, a w powietrzu było czuć zapach smacznych potraw.
          - Prowadź, bo robię się głodna - powiedziałam.
          - Serio? Przeoczyłaś tą wielką tabliczkę? - zapytał wskazując palcem na tabliczkę w kształcie strzałki z napisem "Restauracja".
          - Oj dobrze, nie wymądrzaj się - pokazałam mu język.
          Poszliśmy do restauracji gdzie każdy zamówił sobie co innego. Podczas czekania na jedzenie jak i jedzenia cały czas rozmawialiśmy, a tematy wcale nam się nie kończyły. Mówiliśmy o wszystkim, o swojej przeszłości, dawnych miłościach, a nawet małych sekrecikach i wtopach. Nim się zorientowałam była 19:30. Jedzenie było tak pyszne, a mi i Jake'owi gadało się tak dobrze, że aż szkoda było wychodzić, no ale Liz chciała żebyśmy przyszli.
          - Rusz swoją zacną dupę, jedziemy do akademika - powiedziałam wstając z krzesła.
          - Ale po co? - zapytał Jake.
          - Niespodzianka - powiedziałam z przekąsem na co Jake tylko wymamrotał pod nosem jakieś przekleństwo.
          - Mógłbyś powtórzyć, bo nie usłyszałam?
          - Ech, chodźmy już - zrezygnowany chłopak zapłacił kelnerowi i wyszliśmy.
          Gdy jechaliśmy samochodem Jake udawał obrażonego, ale gdy zaczęłam śpiewać z radiem Somebody that I used to know Jake się do mnie dołączył.

But you didn't have to cut me off
Make out like it never happened
And that we were nothing
I don't even need your love
But you treat me like stranger
And that feels so rough
No, you didn't have to stoop so low
Have your friends collect your records
And then change your number
I guess that I don't need that though
Now you're just somebody that I used to know
            - Masz zajebisty głos, zastanawiałaś się kiedyś nad zostaniem piosenkarką? - zapytał.
            - I kto to mówi? Ty też nieźle śpiewasz. A co do twojego pytania to tak, zastanawiałam się nad tym jak byłam w gimnazjum.
            - To myśl nad tym nadal, mam kumpli, którzy pomogli by ci się kształcić w tym kierunku.
            - To chyba nie dla mnie...
            - Chrzanisz. Jesteś świetna - chłopak uśmiechnął się do mnie i ruszyliśmy gazem dalej śpiewając wszystkie piosenki, które tylko leciały w radiu.
            Na miejscu byliśmy jeszcze przed 20.
            - A teraz powiesz mi po co tu przyjechaliśmy?
            - Przyjechaliśmy do mojej kumpeli, która zaprosiła nas na wieczór horrorów.
            - O ile dobrze się orientuję, twoja kumpela mnie nie zna.
            - No to cię pozna, idziemy.
            Weszliśmy do budynku. Przeszliśmy na I piętro gdzie zapukałam do drzwi Liz. Otworzyła po chwili.
            - Już myślałam, że nie przyjdziecie, ładujcie się - zaprosiła nas gestem do środka.
            Okna były pozasłaniane granatowymi roletami więc w pokoju było ciemno.
            - My się nie znamy. Jestem Liz, a to mój chłopak Kris - powiedziała moja przyjaciółka do Jake'a i podała mu rękę na przywitanie.
            - Jake - również podał dziewczynie rękę.
            - Siemasz - powiedział Kris i chłopaki przybili sobie żółwika.
            Pomogłam Liz poznosić całe żarcie z kuchni i usiedliśmy na swoich miejscach. Jake zajął miejsce na fotelu znajdującym się po lewej stronie telewizora, a ja usiadłam na tym, który znajdował się po jego prawej stronie. Gołąbeczki usiadły razem na kanapie. Ten "horror" to była jakaś porażka. W ogóle nie był straszny, tylko lała się sztuczna krew o nienaturalnym kolorze. W pewnym momencie usłyszałam dziwny odgłos. Ze zdziwieniem wypisanym na twarzy spojrzałam na Jake'a, który również na mnie patrzył tak samo zdziwiony. Obróciliśmy głowy w stronę kanapy i wszystko się wyjaśniło. Gołąbeczki całowały się bez pamięci mając moją i Jake'a obecność w głębokim poważaniu. Powtórnie spojrzałam na Jake'a i wskazałam palcem na drzwi wyjściowe, które miał za swoimi plecami. Chłopak chyba zrozumiał co mam na myśli, bo pokiwał głową i zwrócił swoje kroki ku wyjściu. Po cichu wyszłam z mieszkania za Jake'iem i zamknęłam drzwi najdelikatniej jak potrafiłam.
            - Uf, jak dobrze, że wyszliśmy. Nie miałam zamiaru oglądać porno na żywo - powiedziałam z ulgą.
            - A wiesz, że to by nie było takie złe - chłopak zaśmiał się, a ja walnęłam go w ramię.
            - No co? Już nigdy więcej mogę nie mieć takiej okazji - powiedział dalej się uśmiechając.
            - Wy faceci... Co jeden to taki sam...
            - Zbastuj. Ja jestem inny i udowodnię ci to. Wsiadaj do auta.
            - No ciekawa jestem co znowu wymyśliłeś.
            - Zobaczysz - pokazał mi swoje białe zęby w uśmiechu i ruszyliśmy.
            No to niespodzianek ciąg dalszy...

* * *
            Mam nadzieję, że Sam się tam spodoba, niedługo będzie zachodzić słońce, więc powinno być niesamowicie. Po 20 min drogi byliśmy na miejscu. Przejechałem przez mały las i dotarłem do jeziora. Słońce odbijało się w tafli wody iskrząc na wszystkie strony. Niebo było pomarańczowe i wyglądało wręcz...magicznie.
            - Jak tu pięknie - powiedziała Sam wysiadając z auta.
            - Czułem, że tak powiesz - mimowolnie się wyszczerzyłem.
            Usiadłem na piaszczystym brzegu jeziora, a po chwili dołączyła do mnie Sam. Dziewczyna położyła swoją głowę na moim ramieniu, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Po chwili objąłem dziewczynę w tali. Dla niej był to pewnie przyjacielski gest, ale dla mnie było to zaspokojenie poczucie jej bliskości.
________________________________________________________________
No i wreszcie jest ;D Wreszcie udało mi się go napisać, nie wyszedł do końca tak jak chciałam, ale mam nadzieję, że Wam się podoba ^^ Nie wiem kiedy kolejny rozdział, bo w szkole mam istny zapierdol -,- Cieszę się, że niedługo święta, w końcu wolne! ;D Wtedy na pewno coś dodam. Komentujcie ♥